Rozdział 6

27 3 0
                                    

Obecnie

            Kwiaty od zawsze pozwalały mi się uspokoić. Podczas gdy moja matka odnajdywała spokój w alkoholu, a ojciec w zwykłym lenistwie, ja zajmowałam się dbaniem o rośliny. Każda doniczka w naszym domu była zadbana, a kwiaty czyniły monotonne pomieszczenia nieco ciekawszymi. Gdy życie stawało się zbyt trudne, one pomagały mi poukładać myśli.

            Tak było dopóki pewnego wieczoru ojciec ściął kwiaty. Tłumaczył, że pilnie ich potrzebował, by zaimponować nowej dyrektorce działu. To był jedyny raz, kiedy szczerze mnie pochwalił. Wyrywając moje serce, zaskarbił sobie miłość i uznanie innej kobiety. To było dość ironiczne. Przez większość życia dbałam o rośliny, a jednak pochwałę otrzymała dopiero, gdy mógł wykorzystać je dla własnych potrzeb. Oczywiście, zasadziłam nowe kwiaty, ale przeświadczenie, że moja praca ma znaczenie dopiero, gdy zostaje zniszczona pozostało.

            Nawet nie wiem, dlaczego pomyślałam akurat o tym, gdy usłyszałam drżący głos mamy po drugiej stronie słuchawki. Po raz pierwszy odkąd sięgam pamięcią była trzeźwa. W tle nie słyszałam reality show, które zwykle oglądała w niedzielne poranki. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu wiedziałam, że na stoliku w kuchni pewnie nie ma też jej ukochanych gofrów. Wszystko było nie tak, a najgorsze było to, że odczułam przy tym dziwną pustkę.

- Co?

            Po drugiej stronie słuchawki znów słyszę ciężkie westchnienie. Oczami wyobraźni widzę, jak mama na siłę wciska siwe kosmyki za ucho, by po chwili pomasować czoło. Migrena musiała nie opuszczać jej przez kilka dni sądząc po jej zmęczonym tonie głosu oraz licznych ziewnięciach.

- Twój ojciec nie żyje – powtarza z tym samym bólem w głosie, co przed chwilą.

            Zrywam się z łóżka. Zakładam kapcie, które wcześniej niedbale rzuciłam obok łóżka. Najciszej, jak mogę zbliżam się do drzwi balkonowych. Klamka nieco trzeszczy, ale Will na szczęście się nie budzi.

            Mroźne powietrze natychmiast uderza mnie w twarz. Na ciele pojawia się gęsia skórka, ale powstrzymuję pokusę powrotu do środka. Niedziela to jedyny spokojny dzień dla Willa. Nie zamierzam mu go odbierać.

- Jak- Skąd- Kiedy? – nie jestem w stanie nawet zadać sensownego pytania.

- Wczoraj w nocy miał trudności z oddychaniem i powtarzał, że boli go klatka piersiowa. W szpitalu potwierdzili, że to był zawał.

- O mój boże.

            Przykładam dłoń do ust, z których wydostaje mi się drżący oddech. Zaskakująco nie reaguję jednak histerycznym płaczem. Jestem zła na reakcję własnego ciała, ponieważ nawet teraz nie jest mi żal tego człowieka. Tymczasem on umarł. Mój ojciec.

- Próbowałam się do ciebie dodzwonić, ale bez przerwy włączała się poczta głosowa.

- Przepraszam. Z Willem nie patrzyliśmy wczoraj na telefony.

            Byłam tak skupiona ratowaniem naszego małżeństwa, że zignorowałam telefon. Kiedy próbowałam nas ratować, mój ojciec umierał. Poczucie winy wypala mi dziurę w klatce piersiowe. Niemal brakuje mi tchu z nerwów. Choć nie robię tego od lat, rozpaczliwie potrzebuję wypalić chociaż jednego papierosa.

- Will jeszcze śpi?

- Mmm... niedziele są dla niego chwilą odpoczynku – odpowiadam jednocześnie zerkając na męża, który właśnie przekręca się na drugi bok.

- Zastanawiałam się, czy... czy moglibyście przyjechać?

            Zawahała się przed zadaniem tego pytania. Przygryzam dolną wargę niepewna, co powiedzieć. Czuję się jak potwór, ponieważ nie mam ochoty wracać do miejsca pełnego wspomnień. Tymczasem moja matka cierpi, chociaż ona i ojciec od lat wydawali się żyć w separacji. Rozmawiali tylko gdy było to konieczne i spali w osobnych pokojach. Nie mówiąc już o tym, że mama często piła, by pogodzić się z jego obojętnością. Zdecydowanie nie byli przykładem zdrowego i pełnego miłości związku.

tolerate itOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz