Rozdział 7

16 2 1
                                    

7 lat wcześniej...

            Czasami lubię przekraczać wszelkie granice. Kocham strach, który mnie obezwładnia. To on przypomina mi o tym, że żyję. Nie mam przez to zahamowań i niekiedy specjalnie pakuję się w kłopoty. Uwielbiam każdą ucieczkę, krzyk i zdjęcia z miejsc, w których nigdy nie powinnam być. Najbardziej ekscytujące są te na łonie natury. Lasy, parki, wzgórza i dużo większe szczyty. Bez wątpienia największą radość dał mi spontaniczny wyjazd na klify w zeszłym roku. Uciekłam z domu tylko po to, by wraz z Jamesem stanąć naprzeciw morzu. Rozłożyłam ręce, rozwarłam szeroko usta i krzyczałam na całe gardło. Moje włosy były potargane, a policzki zaczerwienione od mrozu, bryzy oraz szalejących wewnątrz mnie emocji. Po raz pierwszy od bardzo dawna poczułam się wolna.

            Przyjście tutaj było złym pomysłem. Wiem to, ponieważ moje serce bije niesamowicie szybko w piersi. Mimo to niezrażona w żaden sposób, wskakuję do basenu. Lampy się rozbłyskują przez co wiem, że nie będę musiała długo na niego czekać.

            Zanurzam się głębiej i pozwalam ciszy w pełni się obezwładnić. Wiem, że rozpaczliwie tego potrzebuję, by nie zwariować. Ten krótki moment spokoju staje się dla mnie ucieczką od bałaganu, jakim jest obecnie moje życie.

            Wydostaję się na zewnątrz po kilku naprawdę długich sekundach, które dla mnie były wszystkim czego potrzebowałam. Przecieram twarz dłońmi kierując później wzrok w stronę przystojnego mężczyzny. Tak jak ostatnio kucnął tuż przy basenie. Przygląda mi się wyraźnie zaintrygowany.

- Tym razem włamałaś się przygotowana – jego wzrok zjeżdża znacznie niżej. Przez moje ciało przebiega dreszcz. – ładne bikini, skarbie.

- Wcale się nie włamałam.

            Podpływam bliżej niego. Kładę obie ręce na płytkach i podpieram na nich swój podbródek. William uśmiecha się w zadziorny sposób. Już teraz widzę, jak bardzo cieszy go moja wizyta.

- Jesteśmy przyjaciółmi – precyzuję jednocześnie wyrównując oddech. – więc cię odwiedzam.

- Doprawdy? Od kiedy jestem twoim przyjacielem, Blake?

            Cała drżę przez sposób w jaki wypowiada moje imię. By ukryć zdenerwowanie, odpycham się nogami od ściany basenu pozwalając, by moje ciało utrzymywało się na środku. Wbijam spojrzenie w gwiazdy, które są równie piękne, jak w nocy, gdy się poznaliśmy. Cóż, nasza pierwsza rozmowa, bez wątpienia nie była tak przyjemna, jak ta teraz. Chociaż wciąż uważam, że daleko nam do wzajemnego lubienia się. Wolę myśleć, że tylko się... tolerujemy.

- Od momentu, w którym przedstawiłeś się mojej matce. Teraz bez przerwy o tobie mówi.

- Działam tak na wszystkie kobiety – odpowiada z dumą przez co przewracam oczami.

- Na mnie nie.

- Na pewno?

            Zanurzam głowę, by znów pozwolić ciszy mnie obezwładnić. Koi moje nerwy i pozwala bardziej się skupić. Wydostaję się na zewnątrz znacznie szybciej niż wcześniej.

- Potrzebuję twojej pomocy.

            Unosi brwi wyraźnie zaintrygowany tym, co zamierzam powiedzieć. Nie odzywa się jednak ani słowem. Zwyczajnie czeka, aż wyjaśnię mu dlaczego tu jestem. Ja natomiast delektuję się krótką chwilę spokoju.

            Kątem oka dostrzegam, jak Will podwija rękawy koszuli. Siada na płytkach, ale nie zdejmuje ubrań ani butów. Najwyraźniej nie zamierza do mnie dołączyć. Cóż, jego strata. Korzystając z faktu, że nie zwraca mi uwagi pozwalam sobie dalej pływać w jego basenie. Zastanawia mnie, czy on w ogóle korzysta ze wszystkich atrakcji, jakie posiada w tym ogromnym domu.

tolerate itOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz