XXI

5 3 0
                                    

Zimno. Tak bardzo zimno.

Jaka jest pora dnia? Która to już godzina? Ile czasu jest w tym stanie?

Lekko uchylone, zmęczone oczy, wpatrywały się w kąt ponurego pomieszczenia, w którym się znajdowała. Leżała na podłodze, zabrudzonej jej własną krwią i piaskiem z zewnątrz. Była zimna, tak jak ona cała.

Jej ciało drżało, mięśnie zesztywniały, usta popękały. Jak długo jeszcze będzie musiała to znosić?

Nagle usłyszała głuchy dźwięk lecz nie miała nawet siły by sprawdzić kto do niej przyszedł. Nie miała nawet na to ochoty. Domyśliła się kto to był i nie miała najmniejszej ochoty by ponownie spojrzeć w jego mordercze, pełne nienawiści oczy.

Bała się, strasznie się bała tego co znowu z nią zrobi. Lecz nawet mimo strachu, nie poruszyła się, nie potrafiła. Jej ciało pozostawało nieruchome, podobnie jak i wzrok utkwiony w jedno i to samo miejsce.

Nagle poczuła jak coś ciepłego opada na jej ramiona. Zaskoczona nagłym gestem chciała unieść głowę lecz w tej samej chwili tuż przed nią zjawiła się osoba, która okryła ją kocem.

Najy.

Kobieta otworzyła szerzej oczy na widok młodszego braciszka lecz nie wypowiedziała słowa, jej oczy same z siebie ukazywały radość z widoku krewnego. Chłopiec mimo, że miał łzy w oczach na widok jej stanu, uśmiechnął się do niej szeroko, po czym położył się obok niej i przytulił zranioną siostrę do siebie.

- Pewnego dnia będziemy wolni. – szepnął tuląc ją do siebie. – Obiecuję ci to, siostrzyczko.

Althea słysząc jego słowa mimowolnie uroniła kilka łez i mimo obolałego ciała, delikatnie obięła brata i wtuliła się w niego jeszcze bardziej. Wiedziała, że ten moment nie będzie trwał długo. Lada moment wróci ich ojciec, a Najy musi wyjść z tego pomieszczenia zanim ten się zjawi.

Taki widok miał miejsce nie raz w domu rodzinnym rodzeństwa. Ich ojciec zawsze był tyranem. Doprowadził ich matkę do obłędu, kobieta w końcu zmarła z wycieńczenia, a jej dzieci, pozostawione same sobie dalej przeżywały te potworne katusze.

- Przestań o nim myśleć. – rozległ się srogi głos ojca. – Jesteś mężczyzną więc zachowuj się jak on! – uderzył małego Najy, który upadł z jękiem na ziemię. – Przestań łazić z głową w chmurach. – prychnął na widok syna. – Jesteś moim synem, rozumiesz co to znaczy?! Nigdy więcej nie waż się tak na niego patrzeć! – zamachnął się z ponownym zamiarem zdzielenia dziecka po twarzy, gdy nagle zjawiła się Althea zasłaniając brata przed atakiem ojca.

Blondynka przyjęła cios na siebie i upadła obok Najy, plując krwią na ziemię.

- Tch, pozwoliłem ci wyjść z piwnicy pod warunkiem, że będziesz mnie słuchać! A ty pierwsze co robisz, to znowu się mi przeciwstawiasz! – krzyknął na nią.

- Altheo... - szepnął Najy, przyczołgując się do niej.

- Nie dotykaj jej. – syknął rodzic z obrzydzeniem. – Chyba wciąż się niczego nie nauczyłaś... - ruszył w jej stronę, gdy nagle przed zjawił się najstarszy z rodzeństwa. Swaran. – Ty... - pokręcił głową, ponownie z obrzydzeniem patrząc na długie włosy syna.

- Jeśli masz się na kimś wyżywać, to na mnie. – powiedział twardo, zasłaniając przy tym młodsze rodzeństwo. – Nie widzisz, w jakim są stanie? Chcesz ich zabić?

- Co z tego jeśli...?

- To twoje dzieci! Twoja krew!

Gehry zaśmiał się na jego słowa.

Dzieci Drzewa: Plemiona Czterech Żywiołów. Akt I. Woda (PL)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz