XXIV

7 1 0
                                    

Casiane właśnie skończyła pomagać swej pani z kąpielą. Delikatnie pomogła jej się ubrać, a potem zaprowadziła ją do łóżka, na którym brzegu Alvora usiadła, wzdychając cicho.

- Ah, proszę mi wybaczyć! – zawołała służąca. – Czyżbym przez przypadek panią uderzyła? Najmocniej przepraszam! – ukłoniła się nisko.

Kobieta pokręciła głową, uśmiechając się blado.

- Nie, Casiane. Nic się nie stało. – odpowiedziała łagodnie. – Ale powiedz mi, jak się miewa twoja rodzina?

Służąca na chwilę zaniemówiła, nie bardzo wiedząc jak ma się zachować.

- Co z twoim ojcem? – pytała dalej Alvora.

- On... - Casiane zawahała się. – Zmarł zeszłej zimy, pani.

Starsza zdziwiła się na te słowa. Wiedziała, że jej rodzic chorował, ale zdawała sobie sprawy, że tak prędko opuścił swe córki.

- Jak to...?

- To było w wczas tamtej kolacji. – powiedziała, odkładając ubrania na odpowiednie miejsce. – Tacie się pogorszyło, gdy byłam w pracy, dlatego moja młodsza siostra wpadła do państwa domu w takim strachu... - mówiła z wielkim żalem. – Nie mogłam nic zrobić, ani nawet się z nim pożegnać, ponieważ... Musiałam zostać w pracy, jak kazało mi moje państwo.

Alvora całkowicie zamarła na te słowa, przypominając sobie tamten incydent. Dopiero teraz dotarły do niej emocje tamtej chwili, dopiero teraz zdała sobie z nich sprawę. Pamiętała jak w czasie wieczerzy do ich domu nagle wbiegła dziewczynka, w starych, zaśnieżonych ubraniach, zarumienionych policzkach i zachrypniętym po biegu głosie. Ze łzami w oczach rzuciła się w ramiona starszej siostry, która wypuściła przez to drogie talerze. Dziewczynka płakała i błagała by ta się z nią udała do ojca lecz Casiane zabroniono opuszczać swoje stanowisko.

„Jeśli teraz odejdziesz, nie masz po co tu wracać" – mówiła srogo Alvora.

„Zadbam o to, byś nie otrzymała pracy" – poparł ją Fashan.

Przestraszona Casiane chciała od razu biec do rodziny, która jej potrzebowała lecz doskonale zadawała sobie sprawę, że jej pan Fashan jest zdolny do wszystkiego. Jeśli straci pracę i nie zyska żadnej innej, jak miałaby się opiekować młodszą siostrą?

Alvora miała w tej chwili tamtą scenę przed oczami. Uniosła dłoń na swe pierś jakby to miało powstrzymać wydobywający się ze środka ból. Zacisnęła usta, powstrzymując swe słowa. Tak bardzo chciała przeprosić za to wszystko swoją służącą lecz wiedziała, że te zwykłe słowa „wybacz", nie zwrócą jej ojca, którego tak bardzo kochała. Przez jej samolubne zachowanie, ta biedna istota nie miała nawet szansy na pożegnanie się z nim. Alvora czuła ogarniający nią wstyd i poczucie winy. Zawsze robiła wszystko by odrzucać te myśli na bok, zdawała sobie jednak sprawę, że w końcu nadejdzie dzień, w którym to wszystko do niej dotrze, a ona sama nie będzie się przez to potrafiła podnieść. I właśnie teraz tak się stało.

Spojrzała na Casiane, która skończyła układać jej rzeczy.

- Jeśli to wszystko, to pójdę przygotować obiad. – powiedziała po czym ukłoniła się i wyszła z pokoju Alvory, pozostawiając ją samą. Kobieta nie miała nawet serca jej zatrzymać. Nie potrafiłaby znaleźć słów na wyrażenie tego, co w tamtej chwili czuła.

Czy żałowała swoich słów i czynów? Jak najbardziej. Ale czy potrafiłaby to wszystko przetrwać, gdyby nie stała się tak oschłą osobą? Wątpiła w to.

Nigdy nie chciała stać się taka jak jej matka. Nigdy sobie nie wyobrażała, że nie będzie miała innego wyjścia, jak tylko pójść w jej ślady. Głęboko w sercu wiedziała, że gdyby pozostała przy słodkiej i niewinnej Alvorze z młodych lat, nie przeżyła by tego, co napotkała na swej drodze. Poddałaby się dawno temu, a nawet mogłaby stracić wszelakie zmysły. Mimo wszystko, postanowiła znaleźć w sobie siłę by przeżyć kolejne dni, miesiące i lata. Sama dziwiła się sobie, że zdołała przetrwać to wszystko, aż do teraz. Co było jej motywacją? A może jednak wcale nie straciła całej nadziei? Może jednak wciąż tlił w niej się malutki płomyk wiary? Jednak jeśli tak, to gdzie ten płomyk był teraz?

Dzieci Drzewa: Plemiona Czterech Żywiołów. Akt I. Woda (PL)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz