XV

12 3 0
                                    

- Wiesz, że to jest bezsensowne, prawda? – mówił sapiąc ciężko po walce. – Nasza walka... i to wszystko. – rozłożył ręce. – To nie ma sensu, Deronie! Oni każą nam walczyć, zabijać siebie nawzajem... A co będzie, gdy zaatakuje nas prawdziwy wróg?!

- Ty jesteś mym wrogiem... - mówił oschle mężczyzna.

- Czy aby na pewno? – podszedł do niego, położył ręce na ramionach i zbliżył swoją twarz do jego. – Czy jestem twoim wrogiem, Deronie? Twoim... czy twojego Plemienia?

- Jesteś... - zawahał się, spoglądając na krwawiące rany na jego oczach. – Jesteś... - wahał się.

- Popatrz na mnie i zastanów się... kto tak naprawdę staje przeciwko tobie? – mówił łamiącym się głosem. – Kto był po twojej stronie? Kto narażał dla ciebie życie? – oparł głowę o jego tors. – Gdybym wiedział, że stając się przywódcą będę ryzykował stratę tego, co me serce pragnie najbardziej... nigdy bym się na to nie zgodził. – uniósł głowę, a rozmazana krew na policzkach wyglądała teraz jak krwawe łzy. - Woda ukazuje mi wszystko. Nie potrzebuje daru wzroku by wiedzieć co czujesz. Więc odpowiedz mi, Deronie... Kim dla ciebie jestem...?

- Jesteś...

- Deronie. – głos odbijał się echem w jego głowie. – Deronie!

Otworzył oczy i spojrzał na Ishat stojącą obok. Mężczyzna siedział na krześle, na balkonie, odpływając daleko we swoich wspomnieniach.

- Ciocia właśnie zasnęła.- powiedziała, zajmując miejsce obok. – Myślałam, że też do niej zajrzysz...

- Tak zrobię... - odparł wciąż w zamyśleniu.

- O czym myślisz? – pytała przyglądając mu się uważnie.

- O przeszłości... o tym co było. – westchnął. – Zaraził mnie tym i za dużo rozmyślam. – pokręcił głową z niedowierzania. – Drzewo Matki choruje, prawdopodobnie umiera. Plemiona zostają zaatakowane przez stwory, których nawet nie znamy, a...

- To incordais. – powiedziała od razu, czym przykuła jego uwagę.

- Co?

- Te stwory... to incordais, znaczy puste serca. – dodała obojętnie. – Nie mów mi, że o niczym nie wiedzieliście?

Deron zamknął na chwilę oczy, starając się otrząsnąć.

- Chwila... a skąd ty o tym wiesz? Co mi umknęło?

- Też mamy swoje źródła, wiesz? – pokręciła głową z niedowierzania, a widząc jego minę, westchnęła i kontynuowała.

~.~

- Incordais, czyli dawniej ludzie, którzy przez chorobę Drzewa Matki zostali zamienieni w te stwory. – mówiła Valerie na zebraniu. – Drzewo słabnie, przez co z każdą kolejną chwilą przybywa ich coraz to więcej. Nigdy nie wiadomo kto i kiedy będzie następny. A kiedy choroba dosięgnie również naszych szeregów, będziemy musieli podejmować decyzje... być może trudniejsze niż dotychczas. – westchnęła zerkając na Catję. – Znam naszych wrogów, bronimy się przed nimi i to jest najważniejsze, dlatego nie panikujcie.

- A co dalej? – wtrącił mężczyzna będący jednym z ich najsprytniejszych wojowników. – Nie mamy już łącza w Rednce, Czerwona Królowa zabiła naszego szpiega. – prychnął. – W końcu to samo stanie się w pozostałych Plemionach. – podszedł zdenerwowany do przywódczyni.

Chłopak miał na imię Elsu. Miał wytatuowane nuty na skroniach i runy na policzkach. Był silnym wojownikiem i walczył pod rozkazami Valerie i jej dziewczyny lecz mimo tego, nigdy nie wahał się by wyrażać swoje zdanie. Bywał dość kłopotliwy ze swoją pewnością siebie, pychą. Jednak każdy z obecnych członków był wdzięczny za jego wsparcie. Miał krótkie ciemne włosy, a boki jego głowy były praktycznie ogolone, pozostawiając jedynie czuprynę na górnej części.

Dzieci Drzewa: Plemiona Czterech Żywiołów. Akt I. Woda (PL)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz