Rozdział 2 - Lila

19 5 0
                                    

Przepychając się przez gęstniejące tłumy, szukałyśmy Doktora. Nie sprawdzałyśmy, która jest godzina, lecz można było łatwo się domyślić, że zbliża się godzina rozpoczęcia parady. Gdzie jest ten cholerny Doktor?!

- To nie ma sensu - westchnęła Mia, kiedy po raz kolejny ktoś stanął jej na stopie. - Wróćmy na nasze miejsce i poczekajmy. Może go zobaczymy.

Tak też zrobiłyśmy. Niestety, parada się już zaczynała. Zrezygnowane i zmartwione rozglądałyśmy się dookoła, lecz w ostatnich promieniach słońca nie widziałyśmy Doktora.

- Może zaraz się pojawi - powiedziałam, chcąc pocieszyć Mię.

Nie wierzyłam w to, lecz postanowiłam skupić się na naszej misji. Ktoś zaczął coś mówić przez megafon, jednak nic nie dało się zrozumieć, bo brzmiał, jakby wsadził sobie mikrofon do gardła. Zresztą zawsze tak jest na takich imprezach oraz (oczywiście) na lotniskach.

Na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze fajerwerki. Ludzie oglądali je z szeroko otwartymi oczami, co jakiś czas wzdychając z zachwytu. Były naprawdę piękne i żałowałam, że nie możemy z Mią po prostu się odprężyć i na nie popatrzeć.

Po jakichś dziesięciu minutach, na środek rzeki wypłynął pierwszy statek z umocowanym do niego smokiem-balonem. Za pierwszym podążyły kolejne, aż ustawiły się w pewnego rodzaju korowód. Moim zdaniem wyglądały dość przerażająco i bardziej przypominały ryby, niż smoki, ale innym obecnym ewidentnie się podobały.

Nagle zrobiło się bardzo zimno i zaczęło wiać. Ludzie dookoła zaczęli się wiercić, wyciągając wszelkiego rodzaju bluzy i kurtki. Mia również to zrobiła i po chwili podała mi czarny płaszcz z kapturem, którego używałam podczas misji. Ona zresztą miała taki sam. Założyłam płaszcz i to okazało się dobrym pomysłem, bo już po chwili lunęło jak z cebra. Część ludzi zaczęło się zbierać, nie chcąc siedzieć w deszczu, a organizatorzy przestali puszczać fajerwerki. Ktoś komunikował coś przez megafon, ale znów było to niezrozumiałe. A wtedy stało się to, na co czekałyśmy.

W momencie, kiedy słońce znikło za horyzontem, zrobiło się ciemno. Jednak nie była to zwykła ciemność nocy. To było coś o wiele głębszego. Niebo zrobiło się całkowicie czarne i w dół zaczęły zlatywać skrzydlate stworzenia. Ludzie próbowali uciekać w popłochu, ale w ciemności było to trudne. Część osób została stratowana albo wepchnięta do rzeki. Dzieci płakały, ludzie krzyczeli i panował ogólny harmider. Jedynymi osobami, które nie uciekały, byłyśmy my z Mią. Siedziałyśmy z pozoru spokojnie, trzymając się za ręce. Wiedziałyśmy z grubsza, co nas czeka, ale w głębi duszy bardzo się denerwowałyśmy.

Jeden ze smoków ruszył w naszą stronę z łopotem skrzydeł. Stwierdziłam, że był naprawdę piękny. Było to duże stworzenie trochę przypominające gekona, ale pierdyliard razy większe i oczywiście ze skrzydłami. Ten smok miał granatowe łuski i błękitne oczy. Jedyne, co mnie niepokoiło, to ostre szpony na końcach jego czterech łap. Skojarzył mi się trochę z pikującym jastrzębiem, a ludzie dookoła nas mieli chyba podobne skojarzenia, bo zaczęli jeszcze bardziej krzyczeć. Niektórzy byli tak zdesperowani, że dobrowolnie wskakiwali do Wisły, aby przepłynąć na drugą stronę.

Ten akurat smok nie był zainteresowany innymi ludźmi. Jego towarzysze łapali przypadkowych ludzi w swoje szpony lub pyski, po czym rozszarpywali ich lub zrzucali z dużej wysokości, jednak nie ten. On przyleciał po mnie i Mię. Zamknęłam oczy w momencie, gdy smok złapał mnie w swoje szpony. Mia podzieliła mój los i również została złapana, a że smok trzymał nas w dwóch różnych łapach, musiałyśmy puścić swoje ręce.

Po dłuższej chwili odważyłam się otworzyć oczy. Pierwszą zobaczyłam Mię, która patrzyła na mnie zaniepokojona. Wiedziała, że niezbyt lubię duże wysokości, chyba że mowa o chodzeniu po drzewach. Uśmiechnęłam się do niej, chcąc jej przekazać, że wszystko jest okej.

Z każdą chwilą wzlatywałyśmy coraz wyżej, a razem z nami drugi smok, który również kogoś trzymał. Próbowałam dojrzeć, kto to jest, lecz niestety był zbyt daleko. Odwróciłam więc wzrok i skierowałam go ku górze. Smok leciał w tej chwili pionowo do góry, więc domyśliłam się, że dokądś zmierza. I faktycznie, zobaczyłam... coś. Nie wiem, co to było, ale przypominało trochę czarną dziurę w moich dziecięcych wyobrażeniach. Jednak to, cokolwiek to było, nie było czarne. Ciężko było nawet określić, jaki ma kolor, bo lśniło białym światłem, więc może faktycznie była to jakaś dziura. Już za chwilę miałam się o tym przekonać, bo zmierzaliśmy prosto w tamtym kierunku. Zamknęłam oczy, bo oślepiło mnie światło i poczułam, jak dziura mnie pochłania.

Parada smokówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz