2

82 7 22
                                    


Pogoda w Seulu nigdy nie była stabilna, deszczowe chmury zjawiały się znienacka, by pogrążyć mieszkańców w smutku i rozpaczy. Jeśli ktoś miał dobry dzień, to po wyjściu z pracy od razu był zrujnowany przez spadające z góry krople deszczu. Hao nie był jedną z tych osób. Nie lubił promieni słonecznych, a deszcz uspokajał jego duszę. Marynarka zmieniła kolor na ciemniejszy, gdy stał tak, wpatrując się w pochmurne, płaczące niebo. Skaleczone od ilości godzin spędzonych na ćwiczeniach dłonie były schowane w kieszeniach spodni, by nikt nie ujrzał żadnej rysy na jego ciele. Nie wiedział, czy to wiatr, czy zaczynało szumieć mu w głowie od natłoku myśli, ale nie czuł się najlepiej. Był przytłoczony całym światem.

Poczucie samotności nie opuszczało go na krok, choć on sam dumnie kroczył przez dziedziniec szkoły. Dał z siebie wszystko, gdy grał przed nauczycielem muzyki. Pokazał mu swoją własną kompozycję, włożył w nią więcej, niż było od niego wymagane i nie dostał nic. Nie usłyszał słów pochwały, nie zobaczył iskierek w oczach starszego mężczyzny. Zupełnie, jakby jego utwór był bezwartościowy, a muzyka Zhang Hao odzwierciedlała jego usposobienie. Jednak czy słusznie? Nie wiedział. Nie mógł znaleźć samego siebie w tym wszystkim.

Kopnął leżący na drodze kamień. Był takim samym nic niewartym odłamkiem? Nie usłyszał ani jednego zdania na temat muzyki, którą stworzył. Nic nie znaczył? W jego głowie panował ogromny chaos. Nie był przyzwyczajony do braku opinii, zawsze każdy mu gratulował i chwalił. Ulewa stawała się coraz większa z każdą minutą, a Hao ani śnił wrócić do domu w takim stanie, najpierw musiał zrozumieć swój błąd. Bycie niewystarczająco dobrym zaczęło zgniatać go od środka. To tylko jedna osoba. Jedna, która nie powiedziała nic złego i sprawiła, że muzyk czuł, jakby upadł.

Był różą w tym całym huraganie, która mogła zostać zerwana.

Głowa Hao zaczęła nieprzyjemnie pulsować z bólu, zdążył już zmoknąć i był zmęczony. Ściskało go w klatce, co zawsze było dla niego niepokojącym znakiem. Powrót do szkoły nie wchodził w grę, nie po tym, jak został upokorzony ciszą. Nogi same go poniosły. Nie wierzył, jak szybko ze swojej dumy przeszedł w niszczący go atak paniki, jakim cudem był sobą aż tak zawiedziony. Opuścił teren uczelni niemal biegiem, nie wiedząc, gdzie konkretnie się kieruje. Nie znał zbyt dobrze Seulu. Po tym, jak przeprowadził się z rodziną do Korei, ojciec nie wypuszczał go nigdzie samego - a on będąc jego marionetką, pozwalał mu na to. Miał tylko ćwiczyć, pilnie się uczyć i dobrze pokazywać na spotkaniach biznesowych.

Tego dnia nie tylko niebo płakało. Ciemne oczy Zhang Hao były wypełnione łzami, które usilnie starały się wydostać, mieszając się z kroplami zimnego deszczu. Rozmazywał mu się obraz, a każdy dźwięk drażnił jego głowę jeszcze bardziej. Klakson samochodu, wiatr, rozmowy obcych. Świat wirował, a on zaczynał tracić równowagę. Nogi miał jak z waty, złapał się najbliższej ściany jakiegoś nowoczesnego budynku i przyłożył dłoń do serca. Było mu niedobrze, odczuwał zdecydowanie za dużo, do czego nie był przyzwyczajony. Oparł się plecami o mokrą ścianę i przykucnął, prawie siadając na brudnym chodniku. Nie mógł przestać płakać, nie kontrolował swoich łez w żadnym stopniu.

Ciało blondyna zadrżało, ludzie przechodzili obok niego tak, jakby był jakimś bezdomnym dzieciakiem, na którego nie warto było nawet patrzeć.
— Hej, wszystko w porządku? — ktoś się odezwał, Hao nawet nie pomyślał, że mógłby zwrócić na siebie uwagę w tym stanie, więc milczał, a jego milczenie było przerywane dziecinnym szlochem.
— W porządku? — tym razem głos był naprawdę blisko. Zhang uniósł niepewnie głowę, jego oczy były zaczerwienione od łez, tak samo, jak nos. Wyglądał uroczo, chociaż można było dostrzec w tym ogromny smutek.

— Jesteś cały mokry, powinieneś się ogrzać. — łagodny głos nieznajomego łamał pewność siebie Hao, nie lubił być traktowany jak niezdara, nie był taki, do cholery. Nieznany brunet wyciągnął dłoń w kierunku chińczyka, ale on odrzucił ją, patrząc w bok, co skutkowało tym, że sam odczuł pieczenie na swojej dłoni. Było mu tak bardzo wstyd. Zdziwienie na twarzy obcego zmieniło się w słodki uśmiech, a potem rozbrzmiał śmiech, przyjemny dla uszu muzyka - dlatego też zwrócił na niego uwagę. Mężczyzna swoją urodą przypominał chomika, co wydawało się Hao całkiem ciekawe, nigdy wcześniej nie widział kogoś takiego. Patrzył na niego przez chwilę, chcąc rozgryźć jego intencje. Czego chciał? Był kimś, kogo przysłał jego ojciec? A może tak po prostu próbował mu pomóc?

illusion | haobinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz