10

39 4 30
                                    

Hao nie był nauczony tego, że ktoś interesował się jego stanem psychicznym. W pewnym momencie życia miał wrażenie, że został stworzony tylko po to, by grać na skrzypcach i dobrze wyglądać na spotkaniach biznesowych. Rodzice zrobili z niego wizytówkę dla ich firmy, której całym sercem nienawidził. Był wykorzystywany na każdym kroku i ci ludzie już nawet się z tym nie kryli. Kazali mu grać i wyglądać tak pięknie, że miał oczarować każdą żywą istotę na świecie.

Wiedział, że gdyby ojciec Ricky’ego był chociaż trochę bliżej, chociaż w zasięgu pieprzonego wzroku, jego tata nigdy nie spróbowałby podnieść na niego ręki. Za bardzo zależało mu na układach z rodziną Shen i tylko dlatego, że mógł wykorzystać okazję, chciał wyrzucić swoją frustrację na syna. Syna, którego uratował sam Ricky, skaranie boskie. I Hao kompletnie nie spodziewał się, że ten czarnowłosy chłopak wtrąci się w coś, co nie było jego sprawą. Dlaczego to zrobił, skoro Zhang twierdził, że należała mu się kara? Spóźnił się, wymknął z domu, grał w golfa jak ostatni śmieć i nie miał prawa, żeby w ogóle protestować w tej sytuacji. Zasłużył na to.

Ricky za to okazał mu zrozumienie do tego stopnia, że nawet zabrał go z tego nieszczęsnego pola i zachowywał się tak czule, jakby Hao był jakimś cennym skarbem. Dlaczego? Zadawał sobie to pytanie w myślach w kółko. Było mu wstyd. Odczuwał tak wielki wstyd, wymieszany ze strachem, że czuł, jakby miał zwymiotować. Jego dłonie drżały, serce waliło na tyle mocno, że czuł je w całym ciele i szumiało mu w głowie od natłoku zgromadzonego lęku. Starał się z całych sił nie płakać, bo to doprowadziłoby go do szaleństwa. Był obrzydliwy. Był tak obrzydliwie słaby i żałosny, że przestał nad sobą panować i, o zgrozo, ryknął płaczem jak dziecko, chociaż tak kurewsko chciał tego uniknąć.

Chciał tak strasznie zniknąć z tego świata, że próbował odrzucić od siebie bezpieczny dotyk Shena, by pogrążyć się w rozrywającej go od środka rozpaczy. Przytłaczało go wieczne udawanie, że wszystko jest w porządku. Robił to całe pieprzone życie, a jego ojciec? Nie mógł nawet oszczędzić mu tej żałosnej sytuacji przy kimś, z kim chciał dobić interesu.

— Hej, oddychaj. Spójrz na mnie. — Ricky odezwał się łagodnie, używając ich ojczystego języka.

Brzmiał przyjemnie, ale to nie był dźwięk, którego Hao potrzebował.
Złapał blondyna za dłonie i głaskał je delikatnie, czekając cierpliwie, aż ten zacznie współpracować, ale Hao był okropnie uparty i pokręcił głową. Nie chciał, żeby ktoś znowu widział go w tym stanie, choć Ricky zdawał się tego nie oceniać, on i tak już zdążył ześwirować.

Shen może i był rozpieszczonym gówniarzem, który korzystał z życia, ale zaczynał rozumieć, dlaczego Zhang zachowywał się w ten sposób. Nikt normalny nie wpada w atak paniki tylko dlatego, że ma spotkać się ze swoim rodzicem i był trochę spóźniony, a Hao, zanim w ogóle zobaczył prezesa, stał się na tyle chaotyczny, że to zwróciło uwagę Shena. Mógł wywnioskować z tego naprawdę dużo. I wziął sobie za cel, żeby jakoś mu w tym pomóc, chociaż wcale nie musiał. Było mu zwyczajnie szkoda Hao. Znał wiele bogatych rodzin, jego grupa znajomych składała się z samych takich i każdy z nich miał problemy tylko, że nie takie.

— Puść mnie, do cholery! — nagła panika w głosie skrzypka sprawiła, że Ricky poczuł irytację. Nie chciał zrobić mu krzywdy, a on wciąż się szarpał pomimo tego, jak bardzo Shen starał się zachować spokój. Wstał z krzesła, na którym wcześniej posadził go czarnowłosy i wyrwał się z jego uścisku. Oddychał tak szybko, jakby jego serce nie nadążało ze swoim rytmem. Jakby był w jakimś amoku.

— Zabierz swoje brudne łapska, nie waż się mnie dotykać, bo Cię zamorduje. — Warknął na niego wściekle.
Hao miał problem z emocjami. Nigdy nie uchodziły z niego w żaden inny sposób niż podczas gry na skrzypcach i kiedy nie potrafił ich opanować, strach zamieniał się w agresję. A tego dnia czuł zdecydowanie za dużo i to kompletnie go przyćmiło.

illusion | haobinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz