5

46 7 23
                                    

Biały pojazd przemierzał ulice miasta, pozwalając pasażerowi na podziwianie Seulu późnym wieczorem. Siedział zestresowany, opierając głowę o szybę i ze znudzeniem wpatrywał się w oświetlone lokale, grupy ludzi czy zwykłe życie dzieciaków, które zaczynały imprezowanie. Pragnął tego. Chciał takiego zwykłego, prostego życia, które prowadził każdy nastolatek. Jak bardzo zmęczony musiał być, że postanowił zignorować ojca i uciec? Nie rozumiał swojego zachowania. Od dziecka uczono go, że prezes Zhang jest najważniejszą osobą w ich domu, mimo że to dziadek był dla Hao autorytetem, ale tego nigdy nie mógł powiedzieć głośno. Ojciec często karał go za zachowanie, które uznawał za niegodne, dziecinne albo po prostu szukał jakiejś wymówki, żeby wyrzucić swoje emocje, lokując je w młodym chłopaku. Kładł swoje brudne łapy na ciele syna, raniąc go, targając za jego struny. Zostawiał na nim blizny, ukryte pod masą drogich ubrań. A Zhang Hao chciał tylko tworzyć muzykę. Chciał tylko grać na skrzypcach, które dawały mu poczucie wolności i były jego małą, prywatną terapią. Uciekał od całego świata, zatracając się w tworzeniu coraz to nowszych kompozycji. Kochał dźwięki, mógłby utonąć w morzu, byleby dać się ponieść swojej pasji. Był stworzonym artystą i jego rodzina zdecydowała się wykorzystać to do wzmocnienia wizerunku firmy. W jaki sposób? Hao niezbyt to rozumiał, bo z przemysłem informatycznym, czy cokolwiek to było, miał tyle wspólnego, co nic, ale musiał pojawiać się na wszystkich imprezach i bankietach, żeby grać przed mniejszym, czy większym tłumem bogatych ludzi.

Dojazd na miejsce nie zajął długo, choć tym razem chińczyk nie liczył czasu. Miał wrażenie, że pierwszy raz droga nie była dla niego męcząca, pomimo niezliczonych nieprzyjemnych myśli. Nie włożył nawet słuchawek do uszu, a to rzadko się zdarzało, gdy był w trasie. Zapłacił taksówkarzowi, dorzucając napiwek i wysiadł z samochodu. Przywiózł go dokładnie tam, gdzie chciał, do tego samego budynku, do którego nieświadomie udał się już wcześniej. Czemu akurat tutaj? Może dlatego, że ten całkiem uroczy chłopak o imieniu Matthew wyciągnął do niego rękę i Hao miał nadzieję spotkać go znowu. Może chciał popatrzeć przez chwilę na te beztroskie ruchy grupy tanecznej? Wydawali się tak wolni, że dla muzyka to było nawet ciężkie do wyobrażenia. Współpraca z kimkolwiek była dla niego ciężka i poczucie wolności dosięgało go tylko wtedy, gdy mógł chwycić za swój ukochany instrument. I przecież mógł pojechać do jakiegoś hotelu, wynająć sobie pokój, który pewnie byłby o wiele lepszy niż to. A teraz stał tak, jak ostatni idiota, wpatrując się w nieruchome drzwi automatyczne tego całkiem ładnego budynku. Powinien czekać na cud? Na co w ogóle liczył? Że niby jakiś Matthew kolejny raz mu pomoże? Bo co, bo raz okazał mu łaskę? Ciężkie krople spadały z nieba, mocząc ubranie blondyna, ale on ani śnił się ruszyć. Byłby w stanie czekać nawet do rana, nie mógł wrócić do domu. Nie mógł. Tutaj chciał znaleźć swoje ukojenie i cały jego umysł krzyczał, że to odpowiednie miejsce. Dlaczego? Dlaczego? Kiedy to wszystko przytłoczyło go na tyle, że miał taką ochotę się z tego wyrwać? Co sprawiło, że zerwał się ze smyczy? I czy w ogóle to zrobił? Znowu zaczęło go to zabijać, słyszał swoje myśli dwa razy głośniej niż zwykle i miał tego dość.

— O tej godzinie nikt nie prowadzi treningów, powinieneś przyjść jutro. — przyjemne dźwięki dotarły do uszu Hao. Zerknął w bok i ujrzał ciemnowłosego chłopaka, a potem do góry, bo ten zdecydował się schować chińczyka pod swoim parasolem. Czemu? — O, to Ty! Pamiętam Cię, spotkaliśmy się wcześniej. Już wszystko w porządku? Wtedy nie wyglądałeś zbyt... dobrze. — kontynuował swój monolog, a Hao po prostu na niego patrzył. Patrzył w te ciemne oczy, gdy najpiękniejszy człowiek, jakiego było dane mu zobaczyć, mówił do niego tym kojącym tonem. Miał wrażenie, że jego nogi stały się miękkie, bo nagle ciężko było mu ustać. Mówił, że Ricky jest w jego typie? Cholernie kłamał. Mężczyzna stojący przed nim wyglądał jak pieprzony książę i był na tyle nierealny, że Hao czuł, jakby miał jakieś urojenia.
— Hej, żyjesz? Mówię do Ciebie. — Hanbin zaśmiał się uroczo i pomachał chińczykowi dłonią przed twarzą. — Jesteś mokry, powinieneś wrócić do domu. — dodał, nie przestając się uśmiechać. O matko, był przepiękny. Był tak piękny, że Hao czuł, jak jego serce wariuje. Biło od niego szczęście, czyste szczęście i ciepło, to było tak dziwne.
— Nie mam dokąd pójść. — wyznał cicho, odwracając wzrok. Nagle znowu się zestresował. Zagryzł mocno wargę i spuścił wzrok, czując wstyd. Chciało mu się płakać, chociaż naprawdę bardzo z tym walczył. Te słowa same się z niego wyrwały. Sung przechylił głowę, patrząc na niego niezrozumiale, bo w końcu, co miał na myśli mówiąc, że nie ma dokąd iść? Wyglądał jak dzieciak z bogatego domu, miał na sobie garnitur warty więcej niż wszystkie ubrania Hanbina i z tego co pamiętał, wcześniej widział go w mundurku jednej z najlepszych szkół w tym kraju.
— Myślałem, że spotkam tutaj Matthew. Naprawdę nie miałem dokąd pójść. — Hao dodał, widząc niezrozumienie na twarzy Koreańczyka. Hanbin tylko kiwnął głową i westchnął, tak jakby głęboko się nad czymś zastanawiał. Nie był osobą, która porzucała innych, zwłaszcza w takim stanie i pewnie splunąłby sobie w brodę, gdyby teraz mu nie pomógł. Nie znał go ani trochę, ale wyglądał na naprawdę zmęczonego i złamanego, a to w jakiś sposób poruszało serce Sunga. Skoro poprzednim razem pozwolił mu wyjść, to czy teraz powinien zabrać go do środka? Miał w sobie dwie sprzeczności, które intensywnie zajmowały mu głowę, bo kompletnie nie wiedział, czy powinien się wtrącać w życie jakiegoś nastolatka.
— Nie ma go, prawda? — Zhang zapytał brzmiąc, jakby był o krok od łez i tym samym zwrócił na siebie uwagę tancerza.
Hanbin pokręcił głową, bo taka była prawda - nikogo nie było w studiu o tej godzinie i prawdopodobnie był teraz jedyną deską ratunku dla chińczyka, mimo że nadal niezbyt rozumiał sytuację.
— Nie, niestety... — ciemnowłosy odpowiedział w końcu i zrobił krok w stronę muzyka, by parasol pomieścił ich dwójkę. Wcześniej nadstawił go nad głowę Hao, przez co sam nieco zmókł. — Nie zapowiada się na koniec ulewy, powinniśmy wejść do środka. — Sung obniżył swój ton, co wywołało dreszcze u chińczyka. Jak chciał wejść do środka, skoro powiedział, że było zamknięte? I dlaczego nagle zabrzmiał, jakby chciał zrobić mu krzywdę? Zhang uniósł wzrok, spoglądając w niemal czarne oczy chłopaka, ale nie wyczuwał od niego żadnych złych intencji. Miał tak ciepłe spojrzenie, że Hao czuł, jak rany na jego sercu zaczynają się goić. Nie potrafił zrozumieć, jak ktoś mógł patrzyć na drugiego człowieka z taką troską, tym bardziej na nieznajomego, do cholery!
Hao jednak zdecydował się kiwnąć głową, miał już dosyć stania na deszczu. Czy każdy tutaj był taki miły dla obcych?
— Masz zamiar się tam włamać? — zapytał niepewnie, co wywołało śmiech u tancerza.
— Nie, mam klucze. — odpowiedział i sięgnął dłonią do kieszeni dresowych spodni, udowadniając muzykowi, że nie kłamie. Obaj bez kolejnych zbędnych słów weszli do środka, innym wejściem niż to, które Hao zapamiętał. Od kiedy był tak podatny na troskę innych ludzi? Kiedy zaczął jej łaknąć? Milczał, gdy szli korytarzem, prosto do sali, w której spotkali się już wcześniej.

illusion | haobinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz