8. Tydzień pokory

90 2 0
                                    

Ciekawe co robiłam przez ostatni tydzień.

Leżałam. Leżałam, leżałam i jeszcze raz kurwa leżałam.

A w chuj mi się nie chciało.
Leżałam w łóżku przykryta po samą szyję kołdrą.

Na szafce nocnej stał kubek- mój ulubiony -z herbatą.

Oczy miałam w pół zamknięte. Powieki mi opadały a nawet nie byłam zmęczona.

Był ranek do cholery.

Miałam na sobie moją kochaną piżamę hello kitty i ciepłe, grube skarpetki.

Było po ósmej więc zaczęłam już lekcje, jednak przez ostatnie dwa dni nie było mnie w szkole.

Leżałam tak jeszcze chwilę dopóki do pokoju nie weszła moja mama.

- Jak się czujesz słońce?

Podeszła do mnie i dupy wyczarowała termometr. Zmierzyła mi temperarure i patrząc na jej neutralną minę, była ona w normie. Czyli zdrowieje. Dobrze.

-Lepiej.

-Świetnie, zrobić ci coś do picia? Herbata? Jadłaś śniadanie? Nie? Zrobić ci coś? Musisz coś zjeść.

-Mamo, nie umieram. To tylko grypa przecież wyzdrowieje.

-No tak.. W takim razie ty tam zdrowiej a ja się zajmę domem.

Gdy wychodziła usłyszałam jak mamrocze pod nosem.

Chciałam się przespać. W nocy miałam mało czasu na sen. Z wieczora się uczyłam a w nocy nie raz budziłam.
Przymknęłam powieki a już chwilę później czułam jak zasypiam.

***

Przebudziłam się. Otworzyłam oczy.

Wszędzie panowała ciemność. Spałam tak długo? Przepałam cały dzień? Nie, to nie możliwe.

Nie mogłam ruszać ciałem. Ani ręką, ani nogą. Niczym. Byłam jakby.. sparaliżowana. To było trafne określenie.

Całym ciałem próbowałam zmusić rękę do ruchu żeby zapalić lampkę. Nie udało się. Wciąż nie mogłam się ruszyć.

Spojrzałam na drzwi, które się powoli uchylały. Było ciemno, nic nie widziałam.

Dopiero jak były otwarte na oścież dostrzegłam coś. To coś nie dawało mi spokoju od dłuższego czasu. Prześladowało mnie od siedmiu lat.
Przyzwyczaiłam się jednak dalej się bałam. Miałam od tego czegoś rok przerwy. Myślałam że mnie zostawiło. Że już nie wróci.

Było czarne. Całe czarne i miało sylwetkę człowieka. Jego oczy.. Przykuwały uwagę. Tak jak moje. Tylko te moje były jakie były. A jego, jego oczy odzwierciedlały obraz samego diabła. Być może to on? Przyszedł po mnie? Tak szybko?
Nie. Jeszcze nie chce. Niech sobie pójdzie, przyjdzie następnym razem.
Nie teraz.

Szedł. Coraz szybciej. Był blisko. Coraz bliżej.

Stał obok łóżka. Tak blisko a jednocześnie daleko. Nie chciałam go tu.

Wspinał się na moje łóżko. Szło mu opornie ale w końcu się udało. Zawisł. Zawisł nade mną.

Czułam łzy spływające po mojej twarzy. Łzy których nie mogłam wytrzeć.

Coś uciskało mnie w klatce piersiowej. Nie mogłam oddychać. Było to problematyczne.

Niech to już sobie pójdzie.

Strach. To czułam przez cały ten czas. Już wiedziałam. Czułam strach z obawy, że po mnie przyjdzie. I przyszedł.

***

Siedziałam na łóżku. Byłam cała spocona. Od stresu.

Musiałam dać sobie chwilę na przeanalizowanie tego co sie właśnie stało.

Nie musiałam myśleć długo. Ja wiedziałam. Zawsze wiedziałam.

Paraliż senny. Znowu.
___________________________________________
  Jak podobał wam się rozdział
                To zostawcie po sobie
                                   ⭐
  Żebym wiedziała, że da się go czytać!
                  Miłego dnia/nocy🩷!

Silent ScreamsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz