4. Bezsilność

82 10 19
                                    

Nie tego się spodziewałem po człowieku, który był dla mnie autorytetem. Oczywiście nie miałem tu na myśli własnego ojca, a Alana Rochestera. Od zawsze zdawał się być człowiekiem, który dla rodziny był w stanie zrobić wszystko. W końcu to dlatego postanowił kontynuować ścieżkę swojego ojca. Chciał, aby jego dzieciom żyło się lepiej, żeby nie zaznały głodu, który sam przeżył.

Jednak po dzisiejszym dniu sam nie wiedziałem, czy po dawnym Alanie zostało cokolwiek oprócz wyglądu. Mężczyzna, którego znałem zrobiłby wszystko, aby uratować własne dzieci. Ba! Przez tyle miesięcy poszukiwał i opłakiwał Noemi.

Pamiętam, że coś zmieniło się kilka miesięcy po pamiętnej tragedii. Nie wiedziałem, jednak co, lecz zdawało się, jakby Alan pogodził się ze stratą. Nie spodziewałem się, że aż tak, że nawet nie miał zamiaru uratować Noemi i Olivera z rąk, których tak bardzo nienawidził.

Nie byłem pewien, ile czasu minęło od rozmowy mojej i Alana. Jednak nim się obejrzałem siedziałem już przy stole wraz ze Sky, Teodorem oraz Lydią. Wszyscy byliśmy już umyci oraz przebrani w ubraniach, które nam dali. Tym razem każde z nas miało podobny strój – ciemne, długie, luźne spodnie oraz koszulkę z dłuższym rękawem, bardzo podobnego koloru, co same spodnie. Zmęczenie, które towarzyszyło nam od kilku dni, nie zeszło z naszej twarzy. To samo tyczyło się naszego nastawienia co do miejsca, w którym się znaleźliśmy. Miałem nawet wrażenie, że lepiej czuliśmy się w samej celi niż w sali pełnej stolików, przy których siedzieli obcy nam ludzie.

– Powinniśmy się stąd wynosić – pierwsza odezwała się Sky, która dłubała widelcem w swoim jedzeniu. Mimo kilku dni marnego jedzenia, nie miała ochoty jeść posiłku, który choć trochę przypominał ten pełnowartościowy. – Pewnie nas pozabijają we śnie.

Wszyscy doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, skąd u niej takie wnioski. Od kiedy weszliśmy do jadalni, wszystkie spojrzenia zostały skierowane w naszą stronę. I tak jak mówił mój ojciec, było ich setki.

Jadalnia była bardzo podobnych rozmiarów jak ta w Akademii. Jednak jedyne, co miały ze sobą wspólnego to rozmiar, ponieważ posiadłość przypominała bardziej sierocińce, aniżeli Akademię. Miejsce, w którym ukrywał się mój ojciec było ogromne. Z zewnątrz mogłoby przypominać pałac, który pomimo tego, co spotkało ludzkość, został zachowany w bardzo dobrym stanie. Natomiast, jeśli chodziło o wnętrze... Grube ściany, choć częściowo odmalowane, były w kolorach smutnej szarości. W dodatku w miejscach, w których udało mi się być, nie było tak naprawdę żadnych dodatków. Po prostu pomieszczenia oraz korytarze ze smutnymi, nagimi ścianami. Jadalnia, gdyby nie stoły, które były porozstawiane wszędzie, również nie wydawałaby się miejscem uczęszczanym.

Posiadłość wyglądała tak, że gdyby odwiedziłby ją nieproszony gość, nie miałby on pewności, czy jest ona zamieszkana, czy też nie. Nawet pokój, który miałem dzielić z Teodorem mieścił jedynie dwa łóżka oraz szafę średnich rozmiarów. Łazienka znajdowała się na zewnątrz i z tego, co udało mi się zauważyć była dzielona na trzy pokoje.

– Bardziej obawiają się Christiana niż zechcieliby nas zabić – burknął Teodor.

Wyglądał najgorzej z nas wszystkich. Ciemne cienie pod oczami, zmęczone oczy oraz zgarbione ciało. Nie wyglądał jak Teodor, którego znaliśmy, a raczej jak jego starsza, słabsza podróbka. Uroku z pewnością nie dodawała mu szara, pomięta koszulka i nie wiem, czy właśnie nie ubiór był dla niego ciosem poniżej pasa.

Sky przewróciła oczami, a następnie skierowała wzrok w moim kierunku.
– Co ci powiedział ojciec? Kiedy ruszają po Noemi?

– Nigdy – odparłem, a następnie wziąłem kęs makaronu.

I chociaż porcja, którą każdy z nas dostał, należała do tych mniejszym, mój brzuch zapełnił się już połową. Był to najbardziej zapychający makaron z serem, jaki jadłem kiedykolwiek. Lydia oraz Sky upuściły swoje widelce.

Akademia MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz