→ 15 → resztki nadziei.

32 6 6
                                    


- To sa jakies zarty?! - wykrzyczala wkurzona ksiezniczka.

- Wydaje mi sie, ze nie... - odpowiedzial jej zawiedziony Stan.

- A wszystko zapowiadalo mi to, ze jeszcze sobie pozyje. - zasmiala sie Sharon. - nienawidze Geralda.

- Musimy sie stad wydostac! - powiedzial paladyn. - co wy tak jeszcze siedzicie? Nie dajmy sie zabic!

- Butters to nie ma sensu i tak nas znajda. - westchnal ciemnowlosy. - najwidoczniej tak mialo byc.

- Leo ma racje! Co wy, bedziecie tak siedziec? Bo ja nie. Mam to w chuju, mam dosc wszystkiego, chce stad wyjsc jak najszybciej. - odparla dalej rozwcieczona blondynka. - nie byles tu przypadkiem pare dni temu? - zwrocila sie do Marsh'a.

- Pare dni temu..? Chyba tak... TAK. - nagle odzyl.

Rycerz podbiegl do szafki i szukal galezi. Nie zabardzo pamietal, w ktorym miejscu sie znajdowala. Paletajac reka po skrajach drewnianego mebla wreszcie znalazl, to czego szukal. Zlapal za drewno i pociagnal je do dolu, jednak jedyne, co zrobil to je polamal.

- Nie, nie, nie ,nie... - powitarzal w kolko. - to nie ta cela!

- O co chodzi? - zapytala zaciekawiona matka chlopaka.

- Ostatnio jak tu bylem, to bylo tu tajne przejscie. - wyjasnil. - jaki pech...

Pracownik Cartman'a oparl sie o sciane, a po tym zsunal sie tak, by usiasc na ziemi. Byl zsfrustrowany. Mial wielka nadzieje, co do tego pomieszczenia. Spojrzal sie na swoje dlonie, ktore niekontrolowanie drżaly. Serce zaczelo mu szybciej bic, a oddech bylo coraz cieazej nabrac. Obraz zaczal sie rozmazywac przez zawroty glowy. Czul jak bardzo bylo mu sucho w ustach i to jak szybko sie pocil. Wiedzial, ze nie moze z tym nic zrobic. Nie umial zapnowac nad soba.

- Stan?! - podbiegla do niego Kenny. - Stan? Slyszysz mnie?

- K-Kenny? - powiedzial drżacym glosem rycerz.

- Tak to ja Kenny, Stan'uś. - zlapala go za dlonie i wypuscila powietrze z pluc. - mow do mnie dobrze?

- Nie, j-ja. - wzial gleboki oddech z wielka trudnoscia. - trudno mi.

-Rozumiem, ale nie chce zebys mi zemdlal. - odparla spokojnie ksiezniczka i spojrzala sie na Butters'a i Sharon, ktorzy nie wiedzieli co sie dzieje, wiec tylko przygladali sie dwojce. - Stan? Wszystko bedzie dobrze zobaczysz.

- NIC NIE BEDZIE JUZ DOBRZE! - wykrzyczal i wyszarpal swoja dlon z tej blondynki.

- S-Stan... - jasnowlosa nie wiedziala juz co zrobic, probowala zachowac spokoj, co jej sie udawalo, przytulila chlopaka i powtarzala w kolko, ze wszystko bedzie dobrze, chociaz sama w to nie wierzyla.

- Nic juz nie bedzie dobrze Kenny... Nic, wszyscy tu umrzemy. - wtulil sie w ramie ksiezniczki. - nic...

Ta tylko zaczela glaskac swojego przyjaciela po glowie. Zauwazyla, ze ten nie ma ochoty z nia rozmawiac. Powstrzymywala sie od placzu. Spojrzala tylko za siebie i ujrzala rozplakana reszte. Wiedziala, ze jako jedyna musiala byc silna, by to wszystko utrzymac.

﹝🌲﹞

Kyle kierowal sie w strone pokoju sprzatczek. Biegl najszybciej jak umial, tak by nikt nie zobaczyl go zaplakanego. Wbiegl do srodka i odrazu podszedl do Rebecci i sie w nia wtulil.

- Cos sie stalo? - spytala sprzataczka. - rany... tak zaplakanego to cie chyba jeszcze nie widzialam...

- Rycerze mojego ojca zabrali moich przyjaciol do lochow! - pociagnal nosem. - z tego, co slyszalem czeka ich egzekuzja.

→"Legenda" | style | south park - the stick of truth←Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz