22. Słodycz czekolady

306 25 2
                                    

Tony pov.
W poniedziałek z samego rana dowiedziałem się, że Dylan miał jakąś rozmowę z Audrey na boku. Dowiedziałem się tego od Noah, który dodał też, że Drey zwolniła się na resztę dnia do domu.
Wysłuchałem tych słów z kamienną twarzą. Co takiego mój brat zrobił, że Drey zwolniła się do domu? Chyba jej nie pobił, prawda?
—Była dość blada kiedy wychodziła—dodał Noah a ja zacząłem się o nią martwić.
Miałem dzisiaj w planach pogadać z nią o naszej relacji ale muszę ją przełożyć na inny dzień skoro dzisiaj jej nie ma.
Miałem ochotę krzyczeć z frustracji i bezsilności ale Noah położył mi dłoń na ramieniu i uspokoił mnie faktem, że może odwiedzić Audrey po zajęciach i spytać ją o samopoczucie a potem mi napisać jak się ona czuje.

Pierwszą połowę dnia byłem zmartwiony, przygnębiony i zażenowany tym, co sprowadziłem na swoją pierwszą dziewczynę w swoim życiu. Co prawda w starej szkole spotykałem się z jakąś dziewczyną ale bardziej to była relacja przyjacielska. Audrey to co innego.
Do starszego rodzeństwa czułem nienawiść, która zwiększyła się podczas lunchu. Moja starsza siostra zaczepiła mnie od razu przy wejściu do stołówki.
—Dzisiaj siadasz z nami. Polecenie Vince'a—powiedziała Hailie.
Nie mając nic do gadania poszedłem bez słowa do stolika Monetów wcześniej spoglądając na Noah, który tylko skinął głową. Usiadłem między Hailie a Dylanem co było dla mnie niekomfortowe. 

Spojrzałem na swoją tacę z jedzeniem i od razu poczułem, że niczego nie przełknę. Moje rodzeństwo o czym dyskutowało z kolegami ale ja ich nie słuchałem. Dopiero potem jakaś dziewczyna zwróciła moją uwagę swoimi słowami.
—Ej, to moje miejsce—powiedziała jakaś szatynka, którą kojarzyłem tylko z widzenia.
—Sorry, Sasha. Nie dzisiaj—odpowiedział jej Dylan.
—Co?—wbiła we mnie wrogie spojrzenie—Ty. Wypad.
—Ogarnij ją albo ja to zrobię—warknęła cicho Hailie do Dylana, który westchnął poirytowany.
—Sasha, powiedziałem, że nie dzisiaj. Nie ma miejsca. Idź sobie.
—Właśnie, że jest miejsce. Ten śmieć na nim siedzi.
Uniosłem brwi. Dylan odłożył widelec, wyprostował się i zmierzył Sashe spojrzeniem-już nie znudzonym a chłodnym i zdegustowanym.
—To mój brat, głupia pizdo.
—Wypierdalaj—dorzuciła Hailie.
Z zaskoczeniem rozpoznałem w jego głosie pogardę. Spojrzałem na Sashe, którą pewność siebie już opuściła i była teraz czerwona ze wstydu. Świadoma swojej porażki odwróciła się i szybkim krokiem opuściła stołówkę.

—Z kim ty się zadajesz?—prychnęła do Dylana Hailie i z niesmakiem pokręciła głową po czym wróciła do jedzenia swoich frytek.
—Ona ciągle ma jakiś problem—Dylan wzruszył ramionami—Ale tak poza tym się dogadujemy. Jest niegroźna.
—Czyli nie gryzie, tylko głośno szczeka?—zachichotał jeden z kumpli.
—Wiadomo kiedy najgłośniej—zażartował drugi.
—Jak to suka.
—Dobra już, przymknijcie się—zarządziła Hailie, obrzuciwszy zirytowanym spojrzeniem swoich kolegów.
—Współczuje ci, Hailie, że musisz tego wysłuchiwać—zwrócił się do mnie jakiś chłopak siedzący blisko Dylana.
—Gdyby nie narozrabiała, toby nie musiała—prychnął Dylan.
—Och, odpuść jej—powiedział ten sam kolega moich braci—Co wy? Nie pamiętacie, jak to było jeszcze parę lat temu? Pierwsza miłość i te sprawy...
—Chyba pierwsze bzykanko—mruknęła Hailie.
—No pamiętamy, dlatego rozmówiłem się z tą dziewuchą a młody siedzi z nami—odpowiedział Dylan.
—Jakoś ostro się z nią nie rozmówiłeś.
—To przez tego tutaj, bo narobił dramatu—wyjaśniła Hailie.

Zmierzyłem Hailie wrogim spojrzeniem.
—Ale żeby oddać sprawiedliwość twojemu bratu, Tony, muszę przyznać, że z tej Audrey rośnie niezła dupa—powiedział jeden z członków Monetowej sekty.
—Do tego szmata, jakich mało—dorzucił Dylan, a Hailie pokiwała głową.
—Dokładnie. Cała blada wyszła ze szkoły.
W tym momencie nie wytrzymałem i opuściłem gwałtownie ręke na blat tak, że wszystkie leżące na nim tace się zatrzęsły. Wszystkie osoby przy tym stole na mnie spojrzały.
—O, wow, nastraszyłeś młodszą od siebie dziewczynę, jakie to imponujące—syknąłem, odzywając się tutaj poraz pierwszy. Poczułem, że obelgi żucane w stronę Audrey są wyjątkowo niesprawiedliwe, i najwyraźniej byłem jedyną tutaj osobą, która tak uważała. Wstałem od stołu i szybkim krokiem opuściłem stołówkę.
—Ej, a ty gdzie?—zawołała za mną Hailie.
Ja jednak się nie zatrzymałem i nie odpowiedziałem na jej pytanie, tylko ciągnięty jakimś impulsem skierowałem się do głównej części szkoły a potem prosto do wyjścia.

Nie planowałem ucieczki ani nie wiedziałem, dokąd idę. Wyglądałem za to na pewną siebie dlatego żaden z pracowników szkoły mnie nie zatrzymał. Opuściłem teren akademii i wszedłem w las. Ruszyłem drogą, która szła wzdłuż drzew. Trzymałem się pobocza i nie zwracałem uwagi na samochody, które przejeżdżały obok mnie raz na jakiś czas. Kierowcy pewnie zastanawiali się, dlaczego jakiś nastolatek idzie sobie w szkolnym mundurku i to po takiej drodze. Wiedziony bowiem swoim genialnym impulsem nie zadbałem o swój komfort i nie pofatygowałem się do szafki po okrycie wierzchnie. A było chłodno. O wiele za chłodno na takie przechadzki. Co z tego, że świeciło słońce, nie wiało i nie padał śnieg, skoro wkoło leżało go mnóstwo i było zimno?

Droga do najbliższego miasteczka zajęła mi dokładnie dwie godziny. Przez ten czas zdążyłem pomyśleć o konsekwencjach swojej małej wyprawy. Vincent na pewno zdążył dowiedzieć się o mojej ucieczce i pewnie wymyślił już dla mnie karę a w głowie napisał ogromną rozprawkę na ten konsekwencji łamania jego zasad. Nie przejąłem się tym jednak tylko wszedłem przemarznięty do kawiarni i zamówiłem sobie filiżankę gorącej czekolady. Usiadłem oczywiście w dyskretnym kącie kawiarni i dopiero wtedy złapałem swój telefon na którym chciałem sprawdzić godzinę a przeczytałem trzy powiadomienia.
Osiemnaście nieodebranych połączeń od Dylana.
Sześć nieodebranych połączeń od Willa.
Jedno połączenie od Vincenta.
Na to ostatnie gapiłem się jak najdłużej. To było jak wisienka na gorzkim torcie mojej porażki. Miałem kłopoty.

Odłożyłem telefon i kontynuowałem picie swojej czekolady. Piłem ją wolno żeby jak najdłużej starając się odwlec rozmowę.
W pewnym momencie do kawiarni weszli dwaj policjanci. Jeden z funkcjonariuszy zamówił sobie kilka donutów wcześniej na głos zastanawiając się, który smak będzie najlepszy. Patrząc tak na nich zastanawiałem się, czy mógłbym do nich podejść i porozmawiać z nimi o mojej sytuacji. Może uwolniliby mnie od mojego rodzeństwa. Jednak kiedy zdecydowałem się na ten krok, drzwi do kawiarni się otworzyły a drugi z funkcjonariuszy stał się bardziej poważny.

Spojrzałem w stronę drzwi i zobaczyłem swojego prawnego opiekuna. Vincent przywitał się z policjantami, którzy potraktowali go jak starego kumpla więc dobrze, że nie naskarżyłem na niego policji.
—A co ty tutaj robisz?—zapytał zaczepnie jeden z nich.
—Spotykam się z bratem—powiedział wskazując na mnie.
Policjanci odebrali swoje zamówienia, pożegnali się z moim bratem i wyszli a sam Vincent podszedł powoli do mojego stolika i zajął wolne miejsce przede mną.

Shane i Tony-najmłodsi z rodzeństwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz