Dormhall musiał popracować nad groźbami. W każdym bądź razie tym razem nie poskutkowało to tym, że Alois dostał olśnienia, czy ma jakieś interesy w Reznie. Kershaw liczył jednak na jego prędki powrót nawet bardziej niż dotąd.
Eira zaprosiła do siebie gości. Oczywiście, nie ośmieliła uprzedzić o tym noruka, toteż gryzł pazury ze zdenerwowania. Chował się u siebie w chatce, bo nie miał gdzie indziej. Jednak szybko doszedł do wniosku, że nieruchomy cel, to łatwy cel.
Niby gromadka zmiennych nie miała na sobie ubrań myśliwskich jak ci z dworu Scoavolciów, gdy wybierali się na polowanie. To akurat dla Ezdeńczyków nie stanowiło żadnej przeszkody, aby kogoś uśmiercić. Tak jak bycie człowiekiem nie wykluczało przemiany w noruk, a potem zagryzienie zatraconego jak zwierzę. Byli też znajomymi Eiry – pewnie podzielali jej nastawienie do ludzi.
Alois wziął głęboki wdech, czując, jak szwy sfatygowanego bezrękawnika trzeszczą. Miał tylko jedno podejście, żeby wyjść i nie zrobić z siebie głupca...
Wróć. Głupcem niewątpliwie był, ale nie wszyscy musieli o tym wiedzieć.
Tak więc Alois złapał ostrożnie krawędź drzwi. Musiał wyjść na tyle szybko, aby goście Eiry nie zaczęli oglądać się za nim. Nie mógł też gnać, żeby nie wzbudzać podejrzeń tych Ezdeńczyków, którym wychodził naprzeciw. Jednym słowem miał udawać rodowitego mieszkańca Południa, a nie – jak to córka sfinksa kiedyś powiedziała – być „wywłoką z Północy".
Tak też noruk wyszedł na zewnątrz. Słońce go oślepiło, przez chwilę polegał jedynie na swojej pamięci, żeby się nie wywrócić o krzaki. Stawiał jednak kroki za szybko. Oddychał za płytko. Poruszał ogonem, jakby opędzał się od stada os.
W gardle Aloisa pojawiła się gula.
To był już koniec. Na pewno go zobaczyli i ostrzyli już na niego kły. Przecież miał wymalowane na pysku, że był podróbą zmiennego. Żałosną, tchórzliwą, przegraną z samego założenia... Żeby chociaż skończył w dybach albo na pręgierzu, to byłoby dobrze!
Młodzieniec otarł łzy. Choć czuł pod stopami, że wkroczył na ścieżkę, zaskoczyło go, jak niewiele mu zostało do furtki. Przystanął, oglądając na drewniany front chaty. Widząc otwarte drzwi do jej wnętrza, prędko opuścił wzrok, a potem podszedł do płotu.
Wyszedł na uliczkę, jeszcze nim wiatr zdążył porwać jego zapach w stronę drewnianego, parterowego domu. Węch Aloisa może był przytępiony w porównaniu z tym, jaki miał w Kariorum, ale rodowitych zmiennych takie ograniczenia nie musiały dotyczyć.
Południe nie stanowiło przeszkody, aby nieliczne zmienne przechadzały się, tocząc rozmowy. Były jednak na tyle zajęte sobą, żeby nie demaskować przybłędy z Republiki. Co prawda uważnie patrzyły, jak ten wyrósł przed nimi, a potem przeprosił, idąc, gdzie go nogi poniosły. Alois, widząc takiego giganta, pewnie też patrzyłby z wytrzeszczonymi oczami. O tak... Vida pokarała go – tfu! – obdarowała krzepą.
Noruk mógł sobie jednak pogratulować. Opuścił działkę Eiry i nie ruszyła za nim piątka zmiennych. Teraz jedynie musiał jakoś zająć czas, aż Dormhall wróci, gwarantując mu kolejną noc, po której się obudzi.
Alois zwolnił marsz, gdy zauważył, że ogródki przed domami skurczyły się, a polną drogę przestały wyznaczać koleiny wyjeżdżone w ziemi. Raz, że kamienie, którymi wyłożono szlak, wbijały mu się w łapy. Natomiast innym powodem była obecność zmiennych.
Ci występowali liczniej niż przy domku Eiry. Nie przytłaczali swoją liczbą, ale za to przez krzątaninę i gwar wydawało się Aloisowi, jakby było ich całe setki. Przechodzili w swoich kolorowych strojach od jednego domu do drugiego. Część w nich przybierała nawet postać podobną do noruka, niosąc przy okazji jakieś ciężkie albo nieporęczne stelaże.
CZYTASZ
Seria Noruk: Mąż Śródrzecza
FantasyCzęść czwarta z serii Noruk *** Północ za nami. Rzeka strzeże jej bram, uciszając ją swym ostatecznym szumem i chłodem. Południe przed nami. Echa dawnych spraw rozbrzmiewają tym głośniej, im gorętsze są serca i cichsze modlitwy. *** Alois Kershaw...