Rozdział IV

8 3 0
                                    

Eira powitała Aloisa oskarżeniem o kradzież. Nic nowego – kto jak nie ona miałaby się po nim spodziewać najgorszego? Przynajmniej Dormhall był przy tym, dzięki czemu mógł zaingerować... Po tym jak znalazł język w gębie.

„Rybka" nie mieściła się do worka. Alois zaś przewyższał większość zmiennych. Jeśli zatem podłużna kreatura była jak jego cała ręka bez płetwy ogonowej, nie powinien dziwić go szok na twarzach gospodarzy. Nie, gdy ruszył na ryby z ciastem i patykiem ze sznurkiem.

Młodzieniec jednak nie zapunktował u Eiry. Zgrzytała zębami, bo musiała to „paskudztwo" obrobić. Alois zaproponował jej, że sam się tym zajmie, skoro był i tak brudny. W końcu przyrządzał też mniejsze ryby u siebie w domu, jeszcze przed zatrudnieniem pani Deve. Zmienna jednak uparła się przy swoim, a on nie miał siły walczyć.

Kiedy Eira rozliczała się z potężną zdobyczą w samotności, żeby nie zaśmiecić kuchni, Dormhall i noruk przygotowywali kolację. Choć Alois nie wędkował tak długo jak zwykle, miał w końcu też mniejsze rybki po kilku godzinach.

Sfinks zdzierał łuski z karasi szybciej niż młodzieniec. Błyszczące kółeczka sypały się gęsto, pokrywając dno zlewozmywaka. Tworzyły makabryczną kompozycję z wnętrznościami, krwią, odciętymi płetwami i odrąbanymi głowami.

Za to rybki, które doświadczyły gorącej kąpieli w oleju z patelni, zarówno wyglądały, jak też smakowały wybornie.

– Musisz się umyć – powiedział cicho Dormhall, nie przerywając obrabiania ryby.

– Wiem. Dzisiaj? – spytał Alois zrezygnowany. Był tak zmęczony, że gdyby nawet wpadł wcześniej do latryny, a nie niósł jakiegoś przydennego stwora, i tak padłby jak długi.

– Nie. Już i tak śpisz prawie na dworze – powiedział szybko Dormhall. Już spokojniej, choć nadal z wyczuwalnym napięciem, wyjaśnił: – Po prostu jutro się wypachnisz. Na przesilenie kwietniowe nie wypada zalatywać jakimś odorkiem.

Alois kiwnął głową, choć zaczynało mu się w głowie kręcić od tych wszystkich uroczystości i ich nazw. W Republice były cztery dni na cały rok, kiedy każdy musiał się spiąć, ubrać, a potem oddać szacunek tradycji bądź wierze. Natomiast w Ezdenie zmiany pór roku, niektóre zjawiska przyrodnicze, a nawet humory Bogini miały własne święta.

– A co potem? Po przesileniu? – dopytał Alois, odkładając obrobioną rybkę na talerz.

– Jak to co? – spytał sfinks, po czym otaksował noruka spojrzeniem.

Cokolwiek ujrzał, nie skomentował tego. Z jeszcze większą zaciekłością tarł ostrzem pod łuskę. Czerń barwiąca jego dłonie zadrżała powyżej nadgarstków, podobnie jak kontury pazurów.

– Nie mogę tu zostać nie wiadomo jak długo – przypomniał Alois przyciszonym głosem, widząc poddenerwowanie przyjaciela. – Macie swoje życia. Moja obecność wprowadza zamęt.

– Zamęt? – Dormhall prychnął. Obrócił rybkę na drugą stronę, a następnie znowu zaczął ją czyścić. – Chodzisz cicho jak trusia!

– Czyżby? – mruknął młodzieniec, choć raczej do siebie niż do sfinksa.

Już myślał nad tym, w jakiej postaci miałby przyrządzić rybki, żeby Eira nie grymasiła.

Dormhall szturchnął Aloisa łokciem.

– Nie schlebiaj sobie. Z nas dwóch to ja jestem zamętem. Ty to zaledwie efekt uboczny – naigrywał się sfinks, na co Alois poruszył nerwowo ogonem.

– Ale jednak miałem pójść do tego całego Jonasa – zauważył, zabierając przyjacielowi rybę.

– Jodana – poprawił Dormhall, sięgając po przygotowaną wcześniej misę z wodą do obmycia rąk. Podstawił ją jednak Aloisowi, aby samemu oczyścić zlewozmywak z brudów. – I pójdziesz. Ale daj mi zobaczyć wiechę, dobrze? – poprosił, podstawiając drewniane wiaderko pod otworem.

Seria Noruk: Mąż ŚródrzeczaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz