Znowu nie mógł się ruszyć. Jego ciało było przytwierdzone do pryczy, choć na próżno doszukiwać się kajdan. Jakieś zaklęcie krępowało moc, która zaś przenikała każdą komórkę ciała.
Alois nie warczał, nie ryczał, nie krzyczał, nie mówił, ani nie płakał, nawet jeśli łzy cisnęły mu się do oczu. Za to drżał, jakby zaraz miał wyskoczyć ze skóry, choć nie mógł tego zrobić.
Plecy płonęły żywym ogniem. Otwarte rany zaś wpuszczały do wnętrza zimno... Alois miał wrażenie jakby dręczyła go gorączka. Powód jego katuszy przybrał jednak bardziej namacalną postać.
Widział jedynie kątem oka powłóczystą, ciemną szatę postaci. Ostatkiem sił uniósł wzrok znad swojego ramienia, aby przyjrzeć się jeszcze innej osobie obecnej w ciemnej celi.
Wypastowane buty błyszczały w słabej wiązce światła wpadającej przez zakratowane okienko pod sklepieniem. Połyskujące zaś od magii pazury sugerowały, iż tajemniczy zmienny trzymał rękę na kolanie. I się przyglądał...
Patrzył, jak oprawca Aloisa przyciska jego głowę do pryczy, a potem zadaje kolejne cięcia...
***
Alois znowu nadepnął niewłaściwą gałązkę. Ledwie słyszał jej chrupnięcie, ale dla jakiejś wiewiórki nie było to dość cicho, by nie czmychnąć na drzewo.
Eira błyskawicznie dobyła łuku i oparła o niego strzałę. Mrugnięcie wystarczyło, aby przeoczyć, jak naciąga cięciwę, a następnie posyła śmierć w stronę mknącej ku górze kulki futra. Zmienna podążyła w stronę drzewa, nim jeszcze zwierzątko spadło na ziemię.
Noruk podążył za nią. Tym razem jednak córka sfinksa wystawiła rękę przed siebie, powstrzymując go. Nie zostało mu zatem nic innego, jak zaczekać, aż Eira wróci spomiędzy wysokich paproci i zacznie znowu wyrażać pretensje spojrzeniem. Jakby sam się prosił, aby go zabrała...
– Gratuluję! Wypłoszyłeś wiewiórkę – powiedziała Eira, wracając.
Rzuciła w Aloisa truchłem gryzonia, jakby samo powiedzenie o tym nie wystarczyło, aby zrozumiał. Ten oczywiście złapał tłuściutkie ciałko w łapy. Gdy jednak wilgoć przykleiła się do dłoni, odrzucił je wstrząśnięty.
– Oszalałaś?! – wymsknęło mu się, gdy wycierał dłonie z krwi o korę drzewa.
– Nigdy nie byłam zupełnie normalna, więc nie wymagaj ode mnie za wiele – syknęła, zbliżając do noruka.
Końcówka ogona drżała, gdy kucnęła i podniosła swoją zdobycz. Wrzuciła ją do skórzanego worka, którego dotąd Alois nie zauważył. Wetknęła go do jego potężnych dłoni. Tym razem noruk nie odrzucił pakunku.
– Dormhall mówi o sobie tak samo i nie rzuca we mnie martwymi zwierzętami – powiedział nisko, ale nie podnosząc głosu.
– Być może, ale nie jestem moim ojcem – powiedziała zmienna, wznawiając marsz.
Eirze zimno zdawało się nie dawać jej we znaki. Za to łowieckie zdolności owszem. Za czymkolwiek podążała, ani na chwilę nie zawahała się przy wchodzeniu na dzikie ścieżki albo wyznaczaniu własnych pomiędzy karłowatymi krzewami.
Gdy dla mnie wszystko jest obce, ona jest u siebie – pomyślał Alois, wspominając dawne czasy i Wethill. Kiedy jednak jego umiejętności chodzenia po lesie ograniczały się do „nie-błądzenia" i później bezpiecznym powrocie do cywilizacji, Eira wykorzystywała cały potencjał otoczenia, a przede wszystkim swój w nim.
Za sprawą magii jej uszy miały zaokrąglony, typowo zwierzęcy kształt, a wąskie oczy powiększyły się. Błyszczały w ciemnościach niczym kryształy podstawione pod światło jubilerskie. Nie czyniło to jej łatwiejszej do znalezienia wzrokiem, bowiem miała na sobie ciemny strój myśliwski. Szczególnie, gdy znieruchomiała, zlewając się z cieniami rzucanymi przez drzewa w oczekiwaniu na Aloisa.
CZYTASZ
Seria Noruk: Mąż Śródrzecza
FantasíaCzęść czwarta z serii Noruk *** Północ za nami. Rzeka strzeże jej bram, uciszając ją swym ostatecznym szumem i chłodem. Południe przed nami. Echa dawnych spraw rozbrzmiewają tym głośniej, im gorętsze są serca i cichsze modlitwy. *** Alois Kershaw...