Rozdział VI

5 3 0
                                    

Wędrówka do Wyjącego Miasta zajęła dwa tygodnie marszu. Albo przynajmniej tyle by zajęła, gdyby w istocie Dormhall i Alois zmusili się do przejścia na piechotę całego dystansu. Oszczędzili kilka dni dzięki rozmowności tego pierwszego oraz jego zdecydowaniu w naprzykrzaniu się spotykanym na drodze podróżnikom z powozami.

Zdawało się, że robił to na przekór swojemu towarzyszowi, który nie miał problemu z samotnością. A może mścił się za to, że przez Aloisa nie mógł przelecieć się do Wyjącego Miasta w parę godzin albo od razu wcielić planu pomszczenia Fulke? Nie sposób stwierdzić.

Kiedy wreszcie dotarli w okolice miasta, nie przekroczyli jego murów. Podziwiali ze stałego lądu rozlewiska i liczne kanały, które oddzielały siedem wysp. Na nich wyrastały smukłe kamienice ze strzelistymi, błyszczącymi dachami. Całość prezentowała się imponująco, nawet jeśli Alois nie mógł odczuć pełnego zachwytu przez swoje doświadczenia i trudy podróży.

Dormhall – cóż za zaskoczenie – zapewnił mu nocleg w jednym z domków na przedmieściach. Dzielnicę, w której się znajdował, nazywano Dzielnicą Lądowiczów. Jak sama nazwa mówiła, zasiedlali brzeg rzeki, a nie jedną z okalanych nią łach czy wysp.

Niedługo po tym, jak Alois doszedł do siebie po podróży, Dormhall zapoznał go z najbardziej charakterystycznymi miejscami we władztwie zmiennego z rodu Cemia. Jak się później okazało, nie bez powodu zwlekał z udaniem się do Jodana i zaangażowanie go w swoje plany. Wpierw narzucił norukowi, aby uzupełnił swoją wiedzę o podstawy.

Wydawać by się mogło, że po kilku dniach wzburzenie po przybyciu Fulke wycieńczonej ucieczką osłabło. Nic bardziej mylnego.

Dormhall miał ochotę spalić Scoavolciów żywcem za to, co zmienna przeszła. Doszedł do wniosku, że nim to jednak zrobi, zbada dokładniej hrabinę i Beliara, aby móc im zafundować jak najgorszy los oprawcom. Sprzyjał temu fakt, że Jodan mieszkał w Wyjącym Mieście, które należało do bliskiego przyjaciela hrabiego Scoavolci.

Owszem, wraz z bratem ucierpieli z ręki Scoavolciów. On jednak nie umiał się mścić. Jedynie walczyć. Nie wiedział nawet, czy miałby siłę zetrzeć się z kimkolwiek w tamtej chwili. Czasami było dobrze – chciało mu się coś robić i myśleć. Bywały jednak chwile, kiedy pragnął zwinąć się w kłębek i zniknąć. Jeśli Dormhall był w stanie uzyskać swoją zemstę, nie miał zamiaru stawać mu na przeszkodzie ku temu.

Ostatecznie w ciągu pierwszych dwóch dni od przybycia do Wyjącego Miasta pomógł Dormhallowi odkurzyć wnętrze domu, odświeżyć meble, a także w innych sprawunkach, chcąc odciążyć sfinksa. Lubił to robić. Czuł się przez to użyteczny.

Sfinks jednak zamiast okazać wdzięczność jeszcze go krytykował, że przekładał ukończenie jakiejś czynności nad spożycie posiłku w określonym momencie. Noruk nie pozwalał mu jednak snuć takich wywodów, czemu to zachowywał się jak bałwan, nie spełniając próśb gospodarza kropka w kropkę.

Ten dzień minął Aloisowi leniwie. Starał się wspomóc sfinksa w jego poczynaniach, ale ten był uparty jak osioł. Wszystko chciał zrobić sam zamiast napisać do córki czy Fulke. Jednocześnie nie pozwolił norukowi opuścić domu.

Dopiero późnym popołudniem okazało się, że nieprzypadkowo gotował więcej strawy niż zazwyczaj. Spodziewał się gości.

Zmienny ledwie przekroczył próg, a magia Aloisa poruszyła się nieprzyjemnie. Młodzieniec nie mógł tego zignorować. Po chwili namysłu zszedł z poddasza, starając się nie przerywać wymienianych serdeczności pomiędzy swoim gospodarzem a nieznajomym.

– Byłem ciekawy, kiedy wreszcie mnie zaprosisz – przywitał się przybysz. Jego niski głos niósł się po całym domu.

– Przez cały tydzień latasz mi nad głową jak sęp – zaśmiał się Dormhall. – Jeszcze trochę i sam byś tu wlazł bez żadnego zaproszenia.

Seria Noruk: Mąż ŚródrzeczaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz