Rozdział 6: Potterwarta

471 54 6
                                    

Radio ożyło, a ciała otoczyły je, by posłuchać. Ten, który trzymał różdżkę, wyszeptał jedno słowo:

- Herbata.

Szum został zastąpiony głosem.

- Witajcie, słuchacze i zwolennicy przeciwko tyranii Sami-Wiecie-Kogo! Mówi wasz prowadzący, Potok, z najnowszymi wiadomościami, szczegółami oraz poradami i sztuczkami, dzięki którym możecie być największym bólem głowy w tej wojnie! - Głos za mikrofonem, pogodny, ale poważny, mówił szybko, jakby był komentatorem sportowym. - Zaczynamy od naszego pierwszego gościa tego dnia: Łabędź!

- Witajcie. - Miękki, uprzejmy głos ożył z radia. - Niestety, jeśli słuchacze szukają informacji o Potterze... wciąż go nie znaleźliśmy.

- Ale to już trzy tygodnie! - Potok zawołał zdumiony. - Na pewno do tego czasu wszyscy przeczesali cały kraj!

- Przeczesaliśmy, najlepiej jak potrafiliśmy... Ale jeśli nie jest gdzieś pod Fideliusem, to nigdzie go nie ma. - Łabędź westchnęła przeciągle. - Ale... mamy dobre wieści! Ruszyliśmy z akcją.

- Komitet Ratunkowy dla Mugolaków sfinalizował swoje plany? - zapytał Potok, wiedząc, że wszyscy słuchacze pochylają się bliżej swoich radioodbiorników.

- Tak. Dzięki kontaktom z obecnymi uczniami i absolwentami zlokalizowaliśmy i powiadomiliśmy dwadzieścia rodzin. Zatrudniliśmy też... wyjątkowego sojusznika.

W mikrofonie rozległ się pomruk Potoka.

- Powiedzmy, że bardziej zasługuje na przydomek "Łabędź" niż ja...

~

Przegląd dokumentacji Swanheart został przerwany, gdy usłyszała zamieszanie na zewnątrz swojego biura.

- Proszę pana, to jest prywatna klinika... - Ostry dźwięk, który przypominał psychologowi policzek, odbił się echem w jej gabinecie. Jej drzwi zostały bezceremonialnie wyważone, odsłaniając wysokiego mężczyznę - dla Swanheart wszyscy byli wysocy - z ogoloną głową. Z jego skalpu wystawały strzępki blond włosów. Jego oczy... były puste i bez wyrazu. Nie kryło się za nimi żadne człowieczeństwo.

Psychopatia? Swanheart natychmiast go skategoryzowała. Nie wyciągnęła różdżki, mimo że ta była w nią wycelowana. Mężczyzna rozejrzał się po jej pokoju z obrzydzeniem.

- W czym mogę pomóc? Niedługo przyjdzie do mnie klient.

- Rozkazy od Czarnego Pana, zbieramy szlamy. - Mężczyzna zrobił krok do przodu, uśmiechając się. - Ktoś ci wspomniał że posiadasz skradzioną magię?

Swanheart oparła się o biurko, krzyżując nogi w kostkach i przechylając głowę.

- Sprytny chwyt marketingowy Ministerstwa Magii, by zwabić Harry'ego Pottera do kliniki. Nigdy nie zgodziłby się pracować z żadnym z lekarzy, gdyby myślał, że nie mamy do tego kwalifikacji... - Powoli uniosła dłonie i rozłożyła palce, tak jak podziwia się manicure. - Nie znałbyś mojego nazwiska. Ojciec był Kanadyjczykiem.

Swanheart oparła się pokusie uśmiechu, gdy zobaczyła, że Śmierciożerca ma krótkie spięcie. Kłamstwo, oczywiście. Miała wujka w Kanadzie, ale była dumną obywatelką Wielkiej Brytanii. Swanheart była pewna, że ktoś w jej linii krwi władał magią, każde dziecko urodzone u mugoli miało przynajmniej jednego być może sprzed wieków.

- Gdzie są dokumenty na temat plugastwa, które "wspierała" twoja klinika? - Mężczyzna szybko zmienił temat. Zamierzał odepchnąć ją od biurka, ale teraz trzymał różdżkę przyciśniętą do nosa. 12 cali z rękojeścią w kształcie pióra. Biały dąb.

(7) Harry Potter and The End || Tłumaczenie DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz