Rozdział 11: Przyjaciel w potrzebie

367 55 21
                                    

Czas spędzony przez Adriana w Ameryce nauczył go wielu rzeczy: Jak rozumieć akcenty z 50 stanów i innych krajów, jak porcjować resztki po wyjściu do sieciowej restauracji. Wreszcie: jak w pełni wykorzystać możliwości wolontariatu.

W ten sposób znalazł się w zoo. Ten, w szczególności, był ostatnio w wiadomościach z powodu jednego z ich samców tygrysów, który był całkowitą zagadką dla świata biologicznego. Odmawiał rozmnażania się i według personelu był całkowicie odporny na wszelkie środki uspokajające i narkotyki, które miały go uśpić.

I...

- To smutne. - Mała dziewczynka w pobliżu Adriana powiedziała do swojej mamy. - Pan Tygrys jest smutny.

Adrian spojrzał na dziewczynkę i przyjrzał się przez szybę. Tygrys, Lee - dlaczego to brzmiało tak znajomo? - leżał w pobliżu szyby z pluszową sową, z trzymania której stał się znany. Pomimo tego, że była to pora karmienia, Lee ani razu nie wstał po jedzenie. Zamiast tego masywny kot wziął długi, głęboki oddech... i westchnął.

- Nie bądź śmieszna, Carrie, tygrysy się nie smucą. - Matka zganiła i odciągnęła córkę do czegoś innego.

Adrian ugryzł się w język, by nie warknąć na ignorantkę. Zamiast tego obserwował tygrysa... szczególnie jego twarz. Paski błyskawic na jego czole... i te jasne, szmaragdowozielone oczy - chwila no.

W tym samym momencie, w którym umysł Adriana kliknął, tygrys szybko przetoczył się na nogi. Zabierając ze sobą pluszową sowę, Lee wycofał się na tył wybiegu.

Gdy Adrian już miał się poddać i pójść sprawdzić, co z surykatkami, owinęła się wokół niego para chudych, drżących ramion.

Adrian obrócił się, by objąć Harry'ego.

~

Adrian podał kubek lemoniady tej... pozostałości swojego drogiego przyjaciela. Obserwował w milczeniu, jak Harry cztery razy nie trafia w słomkę, zanim mu się to udało. Jeśli lemoniada była zbyt słodka lub zbyt kwaśna, nie było tego widać na twarzy chłopca.

Co prawda... gdyby Adrian musiał spędzić, kto wie, ile miesięcy, jedząc surowe mięso i krwiste kleiki, pewnie też straciłby poczucie smaku. Harry był... chudy. Nie szczupły. Chudy jak szkielet. Zapadnięte kości policzkowe i ciemne oczy. Miał mnóstwo mięśni, ale ani centymetra widocznego tłuszczu. Na jego włosach wisiał olej i osad z tygrysiego basenu, który ciągnął loki jak liny, które przekroczyły swoje granice. Jego skóra była... niejednolita, z suchymi zaczerwienieniami, a usta popękane do tego stopnia, że żałował wyboru lemoniady.

Niebieskowłosy nastolatek mógł sobie tylko wyobrazić, w jakim stanie byłby Harry, gdyby nie był tygrysem przez... Boże, ile to już miesięcy? Jest październik, a Harry zaginął w... lipcu? Sierpniu?

- Sansa nie żyje... - To było to, co Harry zdołał wykrztusić.

Adrian objął go ramieniem, przyciągając do siebie.

- Przykro mi, stary. Wiem, że znaczyła dla ciebie wszystko. Czy... wiesz, kto z nich... eee, no wiesz?

- Sansa wydłubała mu oko... a ja mam imię. - Harry pociągnął kolejny długi, piskliwy łyk. Na krótką chwilę powróciło światło, gdy bawił się szumem słomki. Szybko jednak zniknęło. - A kiedy go znajdę... zapłaci mi za to.

- Jak zamierzasz to zrobić, kiedy siedzisz po drugiej stronie Atlantyku? - Adrian zażartował pusto. Zamrugał. - Dlaczego jesteś w Ameryce? W zoo... jako tygrys?

Harry wzruszył ramionami.

- Ja... wyłączyłem się. Chciałem umrzeć. Kiedy zaatakowali wesele brata moich przyjaciół... W głowie miałem tylko myśl: „To moja wina". Gdybym się nie urodził... Heh, gdybym po prostu... walczył....

(7) Harry Potter and The End || Tłumaczenie DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz