8.

275 34 27
                                    

Hyunjin
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Słońce już dawno temu schowało się za horyzontem, zostawiając za sobą ciemność, w której jedynym źródłem światła był widniejący wysoko na niebie księżyc i gwiazdy. Siedziałem przytłoczony w tym samym miejscu, co ostatnio, wpatrując się gdzieś w dal. 
Tym razem nie zachwycał mnie już nawet widok oświetlonego Seulu nocą, który przecież był tak onieśmielający.

Byłem tam zupełnie sam. Nieznajomy nie pojawił się, mimo że wczoraj zaznaczyłem, że przybędę tu o tej samej godzinie, co poprzednio. 
Może nie usłyszał? Może zapomniał? Może coś mu wypadło? A może po prostu mnie nie polubił? Nie wiedziałem i nie mogłem się dowiedzieć, bo nawet nie miałem jak go o to wszystko zapytać.

Westchnąłem głośno z zamiarem podniesienia się ze swojego miejsca i skierowania w stronę swojego pojazdu, gdy usłyszałem kroki po tej samej stronie lasu, co wczoraj. Trochę się przestraszyłem, że tym razem będzie to jakieś dzikie zwierzę lub inny dziwny typ, gdy usłyszałem zdyszany i znajomy mi głos:

- Przepraszam, że się spóźniłem, mam nadzieję, że jeszcze tutaj jesteś. 

- To ty?

- Zależy kogo się spodziewałeś - nieznajomy, ale znajomy zaśmiał się cicho, a ja wiedziałem już, że to ten sam, z którym rozmawiałem wczoraj. 

- To z tobą wczoraj tutaj rozmawiałem, prawda? - spytałem dla pewności z nutką nadziei w głosie. 

- Prawda. - Przyznał, a ja odetchnąłem z ulgą. 

- Coś się stało, że jesteś tu dziś tak późno? - spytałem mimowolnie, siadając z powrotem w miejsce, w którym spędziłem ostatnie samotne godziny. 

- Aj tam, praca, praca i jeszcze raz - praca - rzekł, a ja zaśmiałem się pod nosem. 

- Skąd ja to znam. 

- Oh, weź. Jak tylko stamtąd wychodzę, mam ochotę nigdy tam nie wracać. 

- Naprawdę? Nie lubisz swojej pracy? - spytałem lekko zaskoczony.

- Wiesz, to nie tak. W zasadzie jest spełnieniem moich marzeń. W rzeczywistości - po prostu mnie wykańcza i nakłada na mnie ogromną presję - odparł, a ja pokiwałem głową, mimo że wiedziałem, że chłopak tego nie widział. 

- Jakby nie spojrzeć, to tak, jak u mnie. Tylko, że ja kocham tam przebywać. Ale to chyba głównie ze względu na moją narzeczoną. Dziś znów zrobiła mi jazdę, a ja mam tego dość. 

- Skąd ty ją wziąłeś? - chłopak prychnął cicho, a ja westchnąłem ciężko. 

- W zasadzie, to była jedną z moich pierwszych pracownic. Na początku była taka skromna, czarująca, odpowiedzialna i świetnie spisywała się w tym, co robiła. Bardzo się tym interesowała, co mi imponowało. Jako, że świetnie się spisywała, przeniosłem ją na wyższe stanowisko, na którym wciąż niemalże idealnie sobie radziła, a ja byłem nią niesamowicie oczarowany. Zaczęliśmy się zbliżać poprzez wspólne wyjazdy służbowe aż w końcu zorientowałem się, że czuję coś do niej. Również nie byłem jej obojętny i to od samego początku. W końcu doszło co do czego i wyznaliśmy sobie uczucia. Jednak niedługo po tym pogorszyła się jako pracownik aż w końcu zwolniła się. Byłem w nią tak wpatrzony, że nie zwróciłem na to uwagi i uznałem, że jeśli dla niej taka decyzja jest najlepsza, to nie będę jej do niczego zmuszał. Z biegiem czasu jednak zauważyłem, że oddalamy się od siebie między innymi przez to, że już razem nie pracujemy. Ja całe dnie, a czasem nawet i noce, spędzam w firmie, a ona w domu. Straciła wszelkie ambicje i nie robi nic innego niż wydawanie moich ciężko zarobionych pieniędzy, oglądanie telewizji i plotkowanie z idiotycznymi koleżankami. A nie taką ją poznałem...

- A przede wszystkim nie taką ją pokochałeś... - dokończył za mnie, a ja aż spojrzałem w stronę, z której dobiegał jego głos.

- Idealnie mnie rozumiesz... panie nieznajomy. Bo w zasadzie nie znam twojego imienia. I nic o tobie nie wiem. A ty wiesz o mnie już prawie wszystko - zauważyłem.

- Mieliśmy zostać anonimowi, czyż nie? Tak w końcu będzie nam łatwiej mówić, co leży nam na sercu. Ty nie mów mi swojego imienia, ja nie powiem ci swojego. Po prostu wymyślmy jakieś ksywki. Mów na mnie... „Sunshine"! 

- Dlaczego akurat tak? - zdziwiłem się lekko, jednak na moje usta wcisnął się niewinny uśmiech. To było takie dziecinne i urocze, że pozwalało mi znów poczuć się jak beztroski nastolatek. 

- Wielu ludzi mówi mi, że jestem jak takie słońce, taki promyczek. Radosny i zawsze uśmiechnięty bez względu na sytuację. Podobno potrafię każdemu poprawić humor samą swoją obecnością. Miłe jest usłyszeć coś takiego... - odparł lekko zawstydzony, a ja zaśmiałem się pod nosem. 

- W takim razie mów na mnie „Moon". Bo ludzie mówią, że jestem oschły i mroczny, cokolwiek to oznacza. 

- Moon... - chłopak powtórzył cicho, po czym znów zwrócił się do mnie - księżyc również jest niezbędny, wiesz? Rozświetla drogę w ciemności. Pomaga zagubionym w noc wędrowcom odnaleźć się, rzucając swoje „mroczne" światło w ich kierunku. Jest taki pełny zagadek i tajemnicy i taki piękny, szczególnie z bliska. Jednak nie każdy może się do niego zbliżyć. Bo jest za daleko. 

Po słowach chłopaka zamarłem. Był taki... niesamowity. Jak to możliwe, że w tak piękny i niebanalny sposób interpretował z pozoru tak proste i mało znaczące rzeczy? 

- Wow... Nigdy nie spojrzałbym na to w ten sposób, wiesz? To... niesamowite, Sunshine, naprawdę. Nie dziwię się dlaczego ludzie tak pozytywnie ciebie odbierają. 

- Wiesz... To też nie takie proste. Bo z drugiej strony, gdy za bardzo zbliżysz się do słońca - sparzysz się. Rozumiesz? 

- Wydajesz się być zbyt krytyczny wobec siebie. Ale mi zaimponowałeś, chociaż nie powiem, to ciężkie - przyznałem zgodnie z prawdą - jesteś taki mądry... Ale to nie ta mądrość, którą znajdziesz w encyklopediach... To coś więcej. Chyba nigdy wcześniej się z czymś takim nie spotkałem... To taka... mądrość życiowa. 

- Cóż, trochę już żyję na tym świecie - chłopak zaśmiał się delikatnie skrępowany - ale bardzo mi miło, że to dostrzegasz. Nie każdy jest w stanie to zrobić. 

- Dużo przeszedłeś, prawda? - spytałem bezpośrednio, a ten zamilkł na dłuższą chwilę - przepraszam jeśli to zbyt nagłe, po prostu muszę wiedzieć. 

- To nic takiego! Ja po prostu... Tak, masz rację. Sporo działo się w moim życiu. Ale to temat na inne spotkanie. Wracaj już do domu i porządnie się wyśpij. W końcu jutro znów jest dzień. Sen jest niesamowicie ważny. 

- Oh, dobrze - przygryzłem wargę lekko zawiedziony, jednak nie naciskałem na niego. Podniosłem się z ziemi i ostatni raz spojrzałem w jego stronę, gdzieś między gałęziami dostrzegając bardzo niewyraźny zarys całkiem drobnej sylwetki chłopaka - kiedy jeszcze się zobaczymy? 

- Jestem tutaj codziennie. Wcześniej lub później, ale jestem. Bo nie mogę spać. 

- Pojawię się jak najszybciej będę mógł - zapewniłem, wzdychając cicho - dobranoc, Sunshine. Uważaj na siebie. Tu może być niebezpiecznie. 

- Dziękuję za troskę, to miłe. Obiecuję, że jak tylko odejdziesz, też udam się w stronę domu. Dobranoc, Moon. 

𝗠𝘆 𝗳𝗿𝗶𝗲𝗻𝗱'𝘀 𝗯𝗿𝗼𝘁𝗵𝗲𝗿Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz