Losu nici tworzą splot. Straumatyzowany bard, uczony geniusz, wojownik z upadłego rodu, drobny złodziejaszek, tarczowniczka i inni łączą siły w poszukiwaniu swego przeznaczenia. Poznaj postacie o wyjątkowo głębokiej psychologii, oraz zanurz się w h...
Królestwo Zjednoczonej Vikterii, Region: Nersja, Wielkogród: Dónsk, rok 1654 k.l.
- Waszmość panie i panowie! O uwagę proszę! - krzyknął jeden ze starców odzianych w brązowe szaty uczonych. - Prosto z akademii nowy lek od elchemików przywieźliśmy! Przeziębienia leczy, jako i grypska wszelakie! 100 miedziaków od sztuki, lecz jak grypa ostro weźmie, wówczas trzeba takich pięć do siedmiu dzień po dniu łyknąć. A statystyka nie kłamie, bowiem na dziesięciu ciężko chorych chłopów, aż dziewięciu przeżywa.
Uzdrowiciele stojąc przy swym powozie krytym wciąż głosili o kolejnych medykamentach, gdy lud się zbierał wokół tłumnie na dzielnicy rynkowej. Znajdowała się ona pośrodku wielkogrodu stanowiąc istną granicę między światami. Co rusz jakiś kramarz starał się odśnieżać plac, zwłaszcza teraz, gdy większość klienteli skoncentrowała się na uzdrowicielach. Targowisko przypominało okręg o sporej średnicy, w okół której znajdowały się i drewniane, i kamienne, parterowe domki. Dónsk z jednej strony emanował swym solidnym, surowym stylem zabudowy, lecz z drugiej strony wciąż dało się zauważyć, iż nie jest to pierwszy lepszy gród, ale stolica.
Słuchający z odległości kilkunastu stóp, oparty o kamienną ścianę młodzieniec westchnął zamykając powieki i tym samym odcinając widok swego bursztynowego spojrzenia. Zawiał wiatr aż w twarz buchnęło uniesionym przez kłęby powietrza śniegiem. Poprawił swą starą, poszarpaną u krawędzi pelerynę z havolinu i na brązową czuprynę zarzucił kaptur. Odwrócił się i rozpoczął marsz przez wąskie uliczki, między chatami z kamieni i dachami ze strzechy. Do uszu dobiegały różne głosy przechodzących ludzi, ale dwa z nich przykuły na moment jego uwagę. - Słyszałaś o rezydencji martwego króla? - zapytał zachrypnięty głos staruszki. - A kto nie słyszał - odpowiedziała druga starsza kobieta. - Mówią, że tam straszy. - Oj, Harina. Ja tam już dawno nie wierzę w takie rzeczy. - Ale to prawda! Mój syn pracuje w straży i robi czasem patrole w pobliżu tego budynku. Mówi, że dobiegają stamtąd dziwne, nieludzkie odgłosy. Czasem jakby drapanie, czasem zawodzenie, a czasem piski i jęki umęczonych dusz! - Pewnie jakie gryzonie.
Chłopak zdążył się oddalić i wędrował dalej, aż dotarł do jednej z chat. Otrzepał się z wciąż padającego śniegu, stuknął kilkukrotnie butami o schodek i otworzył skrzypiące drzwi. Ogień w kominku już niemal zatracił swój płomień, lecz i tak młodego mężczyznę powitał ciepły oddech domu. Rozebrał się z butów, peleryny i futrzanego płaszcza niskiej jakości, a także zdjął dwie z trzech par wełnianych skarpet. „Czemu musiałem urodzić się akurat w najzimniejszym kraju na kontynencie?" - pomyślał kierując się w stronę paleniska. Wiedział, że dopiero co zaczynała się opadania pora roku, ale w tym kraju oznaczało to początek opadów śniegu, a nie jak... gdziekolwiek indziej. Tu drzewa nauczyły się żyć i kwitnąć pomimo mrozów przez większość roku. Najpierw pijawia się śnieg, a dopiero później liście spadają z drzew. Młodzieniec miał wrażenie, że raz na kilka lat jest gorzej, a zimnia pora roku staje się coraz dotkliwsza. Ponownie rozpaliwszy ogień ogrzewał dłonie przez chwilę, po czym spojrzał w lewo i udał się do swej sypialni.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.