VI

13 2 0
                                    

⋅⋅•⋅⊰∙∘♡♡∘∙⊱⋅•⋅⋅

Elmer Sarwenys, zanim wsiadł do powozu, przywitał się z woźnicą i powiedział coś, co wywołało u nich obu głośny śmiech. Kupiec założył granatowy, zdobiony srebrnymi wzorami żakiet, zaczesał równo krótkie, platynowe włosy, a uśmiech ani na chwilę nie opuszczał jego ust. Z daleka nie widziałam go dobrze, lecz wydawał się on bardzo młody. Elfy może i zawsze tak wyglądają, ale długie lata życia sprawiają, że starzeją się wewnętrznie. W przypadku Elmera spodziewałam się ujrzeć ponurego arystokratę z grobowym wyrazem twarzy, a nie beztroskiego młodzieńca. 

Kiedy pojazd zniknął z pola widzenia, posłałam Castielowi sygnał, że droga wolna. Całe szczęście rozumieliśmy się bez słowa, gdyż od naszej ostatniej rozmowy praktycznie w ogóle się do mnie nie odzywał. Zeszłam z dachu po kamiennej ścianie i zatrzymałam się na ozdobnym gzymsie, trzymając się mocno ściany. „Nie patrz w dół" – powtarzałam sobie. Powoli ruszyłam w stronę okna, uważając, by nikt mnie nie widział. Przystanęłam, gdy usłyszałam rozmowy z jednego pokoju. Wydawało mi się, że były to prawdopodobnie dwie służki, którym zmienianie pościeli zajmowało zdecydowanie zbyt dużo czasu. Obie przy tym, śmiały się z głupich żartów i obgadywały resztę służby. Ani trochę mnie to nie interesowało. Z mijającymi minutami czułam, jak palce coraz bardziej mi drętwieją i przypadkiem spojrzałam w dół. Na bogów! Jak spadnę, to nawet nie będzie czego zbierać.

Zamknęłam oczy, błagając, aby te kobiety w końcu sobie poszły. Na szczęście wkrótce droga była wolna i pozostało mi jedynie uważać na otwarte okno. Teraz już bez żadnego problemu znalazłam się obok zniecierpliwionego zwiadowcy. Weszliśmy jednym z otwartych okien, do czyjejś sypialni. Castiel stanął pod drzwiami, nasłuchując, a gdy upewnił się, że jest czysto, wyszliśmy. Nie znałam planu posiadłości, ponieważ nie raczył mnie on z nim zapoznać, więc szłam cały czas za mężczyzną. Jak się okazało gabinet, znajdował się jeszcze na tym samym korytarzu. Przyjaciel zajął się otwieraniem zamka, a ja pilnowałam, aby nikt nas na tym nie przyłapał.

Po chwili usłyszałam kroki, zmierzające w naszym kierunku. Rzuciłam zwiadowcy spanikowane spojrzenie. Nadal męczył się z zamkiem. Szybciej.

Odetchnęłam z ulgą w momencie, gdy drzwi w końcu się otworzyły i mogliśmy wejść do środka. Przez otaczającą mnie ciemność nie zdołałam lepiej rozejrzeć się po pomieszczeniu. Castiel od razu zdjął obraz przedstawiający martwą naturę, za którym znajdował się sejf zamknięty na kilka kłódek. Przezornie. Pomogłam mu je otworzyć, żeby móc jak najszybciej się stąd zmyć. Dość szybko uporaliśmy się z tym wszystkim. Mężczyzna właśnie otworzył sejf i...

Był pusty. Żadnych monet ani złota. Kompletnie nic. Daliśmy się oszukać.

– Co za niespodzianka – odezwał się głos za nami.

Nawet nie zauważyłam, kiedy Castiel zdążył wyciągnąć nóż i rzucić nim w kierunku nieznajomego. Postać, stojąca w kącie zasłoniła się ręką, od której z brzękiem odbiło się ostrze. Dopiero gdy podszedł bliżej, dostrzegłam, jak kawałek jego rękawa błyszczy w świetle księżyca. Miał założone żelazne ochraniacze.

– Radzę nie rzucać więcej nożami – ostrzegł. Po jego głosie słychać było, iż bawiła go ta sytuacja.

Odpowiedziała mu głucha cisza. Mężczyzna przed nami był zamaskowany i cały ubrany na czarno. Nie wyglądał na kogoś ze służby.

– Niesamowite, złodziej przyłapuje innych złodziei na próbie kradzieży – zachwycił się.

Czyli nie tylko Castiel wpadł na pomysł okradzenia dzisiaj twierdzy? To wydało się tak głupie, że aż nierealne.

Przeklęta Krew Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz