Rano, gdy tylko się obudziłam, pojechałam z Theo do szpitala. Najpierw poszliśmy do mojej mamy, ale akurat spała. Wiedziałam, że ona obudziła się już jakiś czas temu, a ja bałam się, że ją obudzę. A może bałam się, że będzie mnie obwiniać i nie będzie chciała mnie widzieć? Chciałam iść do taty, ale akurat miał jakieś badania, więc siedzieliśmy na korytarzu przez trochę czasu. Patrzyłam się w ścianę znajdującą się przede mną. Cały czas po głowie krążyła mi myśl, że to moja wina. A jeśli naprawdę jechali po mnie? Tak okropnie ich ostatnio traktowałam... Czemu jestem taką idiotką? Mason najwyraźniej gdzieś pojechał, ewentualnie nie dał się wyrzucić z sali, bo nigdzie go nie widziałam. Jakiś czas później nareszcie nas wpuścili do środka. Mój brat siedział na fotelu obok łóżka taty. Podeszłam trochę bliżej. Mason najwyraźniej nie zarejestrował momentu, w którym weszliśmy, bo gdy podniósł głowę spojrzał na mnie zaskoczony. Po chwili wstał i podszedł do mnie. Gdy tylko rozłożył ramiona, od razu się w niego wtuliłam i zapłakałam cicho. Przekręciłam lekko głowę i spojrzałam na ojca. Wyglądał jakby spał. Problem w tym, że ja wiedziałam, że on nawet się jeszcze nie obudził. Był w ciężkim stanie. Niektórzy lekarze mówili, że nie ma pewności, czy przeżyje. Nienawidziłam ich za to całym sercem. Chciałam żeby ktoś mnie pocieszył, a nie dobijał jeszcze bardziej. W końcu odsunęłam się od Mason'a. Mój brat wrócił na wcześniej zajmowany fotel. Odwróciłam się i zauważyłam, że Theo zajął krzesło znajdujące się obok drzwi. Miejsca było tu mało. Można by nawet stwierdzić, że było trochę ciasno. Nie odważyłam się podejść do ojca. Usiadłam na sporym parapecie. Już wiedziałam, że w najbliższym czasie jeszcze dużo razy będę tak siedziała. Wpatrywałam się pusto w tatę. Poczułam obezwładniającą mnie bezsilność. Bezsilność tak wielką, że aż czułam jak mnie miażdżyła swoim ciężarem. Nienawidziłam tego uczucia. Tej bezradności. Tej niemocy. Byłam słaba. Na nic mi wygrane walki i wyścigi. Na nic ucieczki. Teraz to wszystko straciło na znaczeniu. Żadna z tych rzeczy nie mogła zapewnić moim rodzicom bezpieczeństwa. Nic z tego nie mogło sprawić bym miała pewność, że nic im nie będzie. Musiałam zostawić życie rodziców w rękach obcych ludzi. Nie obchodził mnie nawet fakt, że są to wykształceni lekarze, którzy zrobią wszystko co w ich mocy, by uratować moją rodzinę. Nie wiedziałam, w co mam wierzyć. Bałam się. Potwornie się bałam, byłam przerażona. A jedyne co mogłam zrobić, to siedzieć i patrzeć. Tylko tyle mogłam i na tylko tyle było mnie stać. Chciałam przestać się tak czuć, upewnić siebie w przekonaniu, że to nie moja wina. Tylko, że to było niemożliwe. To była moja wina. Chciałam zniknąć. Przestać istnieć. Móc zająć miejsce ojca. Tak bardzo chciałabym móc sprawić, by to nie oni mieli wypadek, a ja. Zasłużyłam na to. Oni nie.
Nawet nie zdałam sobie sprawy z tego, kiedy zasnęłam. Theo już nie było. Mason też zasnął w swoim fotelu. Stwierdziłam, że może matka już wstała. Zsunęłam nogi na ziemię i gdy na nich stanęłam, o mało się nie przewróciłam. Czułam się jakby całe ciało mi zdrętwiało od niewygodnej pozycji, w której spędziłam trochę czasu. Odczekałam chwilę żeby nikt nie pomyślał, że coś jest ze mną nie tak, lub że za dużo wypiłam. Poszłam do sali, w której leżała moja mama. Nie spała. Chyba też przed chwilą wstała. Gdy tylko usłyszała, że ktoś wchodzi do pokoju, od razu uniosła na mnie wzrok. A ja spanikowałam. Stałam nieruchomo. Nie potrafiłam nic zrobić. Bałam się, że nie chce mnie widzieć. Nie powinnam była tu przychodzić kiedy ona nie śpi. W końcu jednak zmusiłam się żeby podejść bliżej. Kobieta nie wyglądała za dobrze. Była blada, miała dużo zadrapań i widać było, że jest mocno osłabiona. Usiadłam bez słowa na identycznym fotelu jak ten, na którym siedział Mason w sali ojca. Mama delikatnie uśmiechnęła się w moją stronę. Widziałam, że otwiera usta żeby coś powiedzieć, ale ja zrobiłam to pierwsza.
- Przepraszam... - wyparowałam. Było mi tak okropnie źle. Czułam potrzebę żeby powiedzieć choćby to jedno słowo mimo, że wiedziałam, że ono nic nie znaczy. To tylko jedno marne słowo. Nie da się naprawić swoich czynów z przeszłości powiedzeniem nic nieznaczącego słowa. Ludzie to nie są jakieś magiczne istoty. Jesteśmy zakłamani, fałszywi. Nasze słowo jest nic nie warte, bo nigdy nie ma pewności, że jest ono wypowiedziane szczerze. Wiedziałam, że mogłabym powtarzać to słowo w nieskończoność, ale to nie zmieniłoby niczego. Moja matka zawsze powtarzała, że liczy się czyn. Mówiła, że jednym słowem nie naprawimy wszystkich błędów przeszłości. Czekałam na jej reakcje. Byłam gotowa na krzyk z jej strony, czekałam na wyzwiska rzucane w moją stronę, mogłaby mnie nawet uderzyć. Zniosłabym to bo zasłużyłam. Ale nie. Ona tylko patrzy na mnie w nie zrozumieniu. Po chwili łapie mnie delikatnie za rękę i spogląda na mnie troskliwie.
CZYTASZ
Mój wewnętrzny demon
RomansaAdele Mitchell to 17-letnia dziewczyna, która nie wie co to ,,prawo". Nielegalne wyścigi, bójki i ucieczki przed policją to jej codzienność. Ale czy jej życie zawsze będzie tak wyglądać? Czy może jednak coś się zmieni? Wszystko jest możliwe odkąd we...