7. Psychika.

43 2 3
                                    

Drodzy czytelnicy, ten rozdział może zawierać elementy, którę mogą wzbudzić w Was dyskomfort, dlatego weźcie proszę pod uwagę jeśli któraś z tych rzeczy wychodzi poza Wasze granice:

Atak paniki.
(Dużo tego nie było <tym razem>🙏)

Siedziałam przy stole. Jadłam obiad w obecności Gabrieli, buni, mojej mamy, mojego ojca, Monetów, Josh'a, moich przyjaciół z domu i Clyte'ów. Nigdy nie byłam tak szczęśliwa jak w tamtym momencie, wiedząc, że mam ich wszystkich tutaj, pod kontrolą. MOJĄ rodzinę, MOICH przyjaciół.

Nagle radosny gwar umilkł i każdy spojrzał na mnie z wyrzutem. Ich oczy pozamieniały się w guziki, a ciała stały się nagle lekkie, trzymane jedynie na cienkich drucikach. Byli marionetkami.

Czułam jak mój puls przyśpiesza i słyszałam bicie własnego serca. Spojrzałam na swoje dłonie, a strach sparaliżował mnie całą. Druciki były po zawiązywane na moich palcach, wbijając się boleśnie w moją skórę.

- Dlaczego nam to zrobiłaś? - spytała z żalem Hailie, a ja poczułam łzy napływające mi do oczu - Pragniesz nas kontrolować, ale gdy coś idzie niezgodnie z twoimi intencjami, tchórzysz.

Jej głos odbił się echem po mojej czasce ogłaszając niewypowiedzianą prawdę. Czułam tępy wzrok każdej z marionetek wbity w moje oczy, jakby pragnęli je wydrapać.

Dławiłam się łzami, powtarzając w kółko "nie, nie, nie...".

Nie, nie, nie...

Mój własny głos zabrzmiał wręcz drwiąco gdy dobiegł on ze ścian, naśladując mnie.

Nagle druciki się zerwały i każdy kolejno zaczął znikać. Zamarłam, moje ciało nie mogło się poruszyć nieważne jak bym naciskała. Mogłam jedynie tam siedzieć, połykać słone łzy i szlochać, wykrzykując ich imiona.

Obserwując jak odchodzą.

Obudziłam się, zduszając szloch. Położyłam dłoń na ustach, czując mokre pod nią policzki. Próbowałam uspokoić oddech, powtarzając w duchu, że to tylko sen. Nic z tego nie było prawdą...

Poderwałam się w łóżka, wbiegając do toalety. Oparłam ręce o umywalkę, wymiotując.

Gdy skończyłam, czując kwaśnawy posmak w ustach, upadłam na podłogę wykończona. Moje serce wciąż biło szybko i czułam zimny pot spływający mi po karku, posyłając dreszcze w jego dół.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu, z przerażeniem stwierdzając, że ściany w mojej łazience coraz bardziej się kurczyły, zamykając mnie w małej przestrzeni. Chciałam znowu wstać, ale moje ciało nie ruszało się, zupełnie jak w tym śnie.

Mogłam już prawie słyszeć mój własny głos szepczący "nie, nie, nie", nabijając się że mnie. Zakryłam uszy dłońmi, a łzy zaczęły spływać mi po twarzy tak obficie, że miałam wrażenie, że zaraz w nich utonę. Albo miałam po prostu taką nadzieję.

Szlochałam cicho, całe moje ciało się trzęsło, jak chwilę przed straceniem przytomności. Już więcej nie zasnęłam tej nocy.

To był najgorszy atak paniki jaki kiedy kolwiek mi się zdażył, a uwierzcie, mam z czego wybierać.

Podniosłam się, opierając ręce o umywalkę, patrząc w swoje żałosne odbicie. Miałam ochotę się śmiać widząc moje opuchnięte oczy i wory, ale pozwoliłam sobie jedynie na uśmieszek pod nosem.

Dobrze znałam stan w którym aktualnie się znajdowałam. To coś na bazie kaca. Bolała mnie głowa, cała się trzęsłam, czułam posmak wymiocin na kupkach smakowych, moje włosy były w nieładzie i miałam wory. W takim też stanie zawitałam na dolę, gotowa coś zjeść i się nawodnić by się ogarnąć do szkoły. Eugenia rzuciła mi spojrzenie jakby zobaczyła ducha, spytała:

- Wszystko w porządku, kochanie?

Kiwnęłam jedynie głową niechętnie. Szanowałam tą kobietę i pracę którą dla nas wykonywała, co nie oznacza, że jakoś specjalnie lubiłam jej charakter; pod tym względem była jak Will.

Usiadłam przy stole, a Eugenia niemal natychmiast podstawiła mi pod nos szklankę soku pomarańczowego i dużą porcję tostów, za którę się łapczywie zabrałam. Rozejrzałam się po kuchni, zauważając kalendarz na lodówce.

Byłam u Monet'ów zaledwie miesiąc i parę dni, a już przeżywałam tu największe katusze. W sensie fizycznym - tak jak napad na mnie z bronią, a później obserwowanie poważnie rannego człowieka, postrzelonego przez dorosłą osobę, która sprawywała teraz nade mną pieczę - ale i psychicznym, jak liczne koszmary, nadmiar myśli, a teraz jeszcze atak paniki.

Poszłam na górę szybko przebrać się w mundurek i nałożyć lekki makijaż by ukryć moje wory i spuchnięte od płaczu oczy. I tak wyglądałam okropnie. Patrząc na siebie w lustrze namalowałam błyszczykiem na tafli uśmiech.

Przyjrzałam się mojemu odbiciu, moja pusta mimika zakryta była teraz krzywo namalowaną uśmiechniętą buźką.

Zakorektorowałam rany na knykciach, kierując się z powrotem na dół. W kuchni była już reszta ekipy; Hailie, Dylan, Shane i Tony. Chwilę obserwowałam ich w milczeniu, zauważając, że Hailie jedynie bawi się jedzeniem, ale go nie je. Byłam w stanie wyczuć jej przerażenie tak dużą porcją, więc podeszłam do niej i podkradłam jej z talerza dwa tosty, ułatwiając jej sytuację i sama chętnie je pochłaniając, siadając obok niej. Spojrzała na mnie nieco zdziwiona, a ja niby od niechcenia zajęłam się telefonem, przegryzając dwa tosty na raz. Uniosłam niezauważalnie wzrok spostrzegając, że Hailie zajęła się swoim posiłkiem, więc uśmiechnęłam się niepozornie, niby w stronę ekranu.

- Co to ma być do cholery?

Spojrzałam znad telefonu na Dylan'a, który kurczowo zaciskał pięści.

Cholerny idiota.

- Ktoś mnie dzisiaj zawiedzie czy mam dzwonić po moją ekskotę? - zmieniłam temat, nie chcąc wprawić Hailie w dyskomfort, który spowodował by, że straciłaby apetyt

Nastała cisza, najwyraźniej nikogo nie rozbawił mój żart. Ups.

- Ja mogę. - wymamrotał Shane

Kiwnęłam głową, myśl jazdy z Shane'em, który zwykle jeździł z Hailie była w porządku.

- Nie ma opcji, jedziesz ze mną. - odparł Dylan

Spojrzałam na niego niepocieszona, bo wiedziałam o co mu chodzi. Widział mnie jako zagrożenie, szczególnie teraz gdy polubił się z Hailie. Bał się o nią, a dokładniej bał się, że ja jej coś zrobię. Chodź uważałam jego troskę za pomocną, w końcu byli rodzeństwem, to nie podobało mi się, że koncentrował to na mnie. W końcu to ja znałam ją dłużej, więc to ja powinnam się nią opiekować w pierwszej kolejności.

- Rany, nie musicie się tak o mnie kłócić. - zażartowałam, wykręcając oczami

Tony parskną, przeżywając tosta. Reszta pozostała cicho. Napięcie w pokoju było tak intensywne, że można by było przeciąć je nożem.

Gdy wszyscy skończyli ich posiłki wpakowaliśmy się do aut w podziale ustalonym przy śniadaniu.

Gdy tylko wyjechaliśmy z rezydencji, Dylan zaczął jego skomlenie o tym jaka ja jestem nieodpowiedzialna i dziecinna i domagam się atencji i...

Założyłam słuchawki by urwać jego głos, podkręcając głośność na maksa.

Wolałam, żeby widzieli mnie jako rozpieszczoną niż słabą, jaką byłam.

Rodzina Monet - Stokrotka Where stories live. Discover now