8. Niespodziewany wypad.

16 1 1
                                    

Dzień w szkole minął całkiem normalnie: próbowałam jak najmniej ze wszystkimi gadać, udawałam, że nie znam Monetów, kontrolowałam posiłki Hailie i od czasu do czasu rozmawiałam z Clytami.

Generalnie po tak zaawansowanym ataku paniki jakoś nie uśmiechało mi się robienie czego kolwiek produktywnego.

Dzień mi się okropnie dłużył, ale na całe szczęście na koniec lekcji dowiedziałam się, że Dylan kończy dopiero za godzinę, więc mogłam wracać z Shane'em i Hailie.

Resztę dnia spędziłam w salonie na graniu w FIFĘ, bo wizja powrotu do tego klaustrofobicznego pokoju sprawiała, że znowu miałam ochotę uciec gdzieś na zewnątrz.

W porze obiadowej, siedząc przy stole, czułam wzrok każdego na mnie. Miałam wielką ochotę uciec od tych rzucanych mi spojrzeń, jakbym była bardzo niebezpiecznym drapieżnikiem z zoo. Vincent podniósł się od stołu, a ja obserwowałam jego ruchy z pod rzęs, bardziej zainteresowana moim jedzeniem niż tym co ma do powiedzenia.

- Idziemy dziś na kolację, biznesową. - jego głos jak zwykle zabrzmiał nad wyraz spokojnie

Święta trójca zaczęła szeptać między sobą niezadowolona, a Hailie posłała mi pytające spojrzenie.

- Z kim? - spytał od niechcenia Tony, unosząc do góry brew z kolczykiem

Vincent odwrócił ku niemu wzrok, wyraźnie nieporuszony pytaniem.

- Dowiecie się na miejscu.

Rozeszliśmy się niezadowoleni do swoich pokojów, a ja podeszłam do swojej szafy szukając czegoś w miarę eleganckiego, ale znalazłam jedynie czarną sukienkę w której byłam na pogrzebie Gabrieli i Buni, a założenie jej wydawało mi się tak niestosowne, że natychmiast odłożyłam ją z powrotem, nie chcąc więcej na nią patrzeć. Uznałam, że pożyczę coś od Hailie, ale gdy już miałam zapukać do jej pokoju, usłyszałam głos Dylan'a zza moich pleców.

- Czego tu szukasz?

Drgnęłam, odwracając się do niego niechętnie.

- Nadziei, miłości i antydepresantów. - wymamrotałam, niezadowolona, że mi przerwał

- Bardzo śmieszne.

- Chciałam pożyczyć od Hailie sukienkę, bo ona zapewne ma ich więcej...

- Czyli ty też masz jakieś? - skomentował - To nie zawracaj jej dupy i idź się przebierz w to co masz.

Parsknęłam, wymijając go, szturchając go mocno w ramię.

Do pokoju praktycznie wbiegłam, czując, że oczy zachodzą mi łzami. Oparłam się o drzwi zamykając oczy, bojąc się, że jak je otworze to zobaczę kurczące się ściany. Powieki podniosłam dopiero gdy uspokoiłam oddech i ponownie podeszłam przeczesać szafę.

Znalazłam białą koszulę, czarny garnitur i spodnie do zestawu. Byłam w tym tylko raz, na halloween jak z kolegami i Josh'em przebraliśmy się za facetów w czerni. Założyłam go, pasował jak ulał. Wyglądałam jak obrazkowy stereotyp lezbijki. Ruda w garniturze.

Włosy związałam w wysoką kitkę, a spuchnięte oczy przykryłam warstwą makijażu i okularami przeciwsłonecznymi. Na nogi włożyłam buty na niskim obcasie.

Gdy zeszłam na dół, każdy już tak czekał. Hailie miała na sobie prześliczną granatową sukienkę. Objęłam ją ramieniem.

- Ślicznie wyglądasz. - wyszeptałam do niej

- Dzięki, ty też. - odpowiedziała z szerokim uśmiechem

Posłałam jej zmęczony uśmiech, tak jakbym pracowała na ten moment całe życie.

- Dobra ferajna, pakujcie się do aut. - powiedział Will, otwierając drzwi wejściowe i gestem pokazując byśmy wyszli

Każdy z Monetów ubrany był w czarne garnitury jak ja, co sprawiało, że wyglądaliśmy jak ochroniarze Hailie, czym poniekąd byliśmy. Jechałyśmy w aucie z Will'em i Shane'em więc czułam się w miarę swobodnie.

Na tyle by w środku drogi razem z Hailie wykrzykiwać tekst piosenki Diet Mountain Dew od Lany Del Ray.

Dojechaliśmy w dobrych humorach, ja wyciągnęłam rękę do Hailie, by pomóc jej wyjść, a ona ujęła ją, żartobliwie wachlując się dłonią, jak dama, na znak, że się rumieni. Weszłyśmy do restauracji pod rękę, śmiejąc się do siebie z różnych przesadnie elegancko ubranych gości. Przed nami szedł Vincent, który w pewnym momencie się zatrzymał, witając się z kimś. Był to groźnie wyglądający mężczyzna z blizną przecinającą jego policzek.

- Witam, Panie Clyte. - przywitał się

Zamarłam. Clyte?

Spojrzałam na stół obok którego staliśmy i zobaczyłam trzy wpatrujące się we mnie twarze. Kal, Andy i Ed. Rozpromieniłam się jeszcze bardziej na ich widok, czego nie można było powiedzieć o świętej trójce, którzy wyglądali jakby zobaczyli ducha.

Nie miałam pojęcia, że Clytowie byli wmieszani w ten sam biznes co Moneci, o jakim kolwiek biznesie było mowa. Nadal nie tłumaczyło to jednak niechęci świętej trójcy do nich. Sposób w jaki Vincent i Riodel się ze sobą porozumiewali brzmiał formalnie bez najmniejszej nuty urazy w ich głosach.

Razem z Hailie usiadłyśmy na dwóch krzesłach z brzegu, na przeciwko Andy'ego i Ed. Obok nas usiadł Dylan, naprzeciwko Kal'a. Vincent zaczął small talk'a z ojcem Clytów, który miał na imię Riodel. Z tego co wyłapałam nie byli w szczególnie bliskich stosunkach, ale chcieli to "poprawić" poprzez wspólną kolację z uwagi na ich dzieci, którę się ze sobą polubiły. Nie wiedziałam czemu mówili o mnie w liczbie mnogiej.

Święta trójca była wyraźnie sfrustrowana obecnością Clytów.

Byłam niezmiernie ciekawa jak potoczy się ta kolacja.

//nastepny rozdzial bedzie peak🤫

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Sep 09 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Rodzina Monet - Stokrotka Where stories live. Discover now