Prawnik momentalnie mnie puścił.
– O? Szefie...? Właśnie miałem zlecić Arii pomoc działowi prawnemu, bo nasza asystentka, Raya, jest na urlopie i brakuje nam rąk do pracy.
Stałam w bezruchu, drżąc na całym ciele z piersiami częściowo odsłoniętymi przez niedopięty materiał mojej koszuli, a po moich policzkach płynęły bezwolnie łzy.
Mc Millan...
To był Mc Millan!
Bogu dzięki.
Nie podejrzewałam, że po tym, co zaszło między nami, kiedykolwiek ucieszę się na jego widok i nie będzie przeszkadzał mi nawet fakt, że kłamliwie nazwał mnie właśnie swoją dziewczyną. W tej chwili bowiem, gdy nieoczekiwanie pojawił się w świetle drzwi wiodących na klatkę schodową, wydawał mi się aniołem. No dobra, jego wygląd był bardziej demoniczny niż anielski. Anioł – to określenie zdecydowanie bardziej pasowało do jasnowłosego i niebieskookiego Grega niż mrocznego w swym pięknie prezesa, ale w tym wypadku chodziło mi o fakt, że mnie uratował. Był moim zbawcą, rycerzem na białym... Tfu czarnym koniu. Zresztą mniejsza o nazewnictwo. Najważniejsze, że przybył w idealnym momencie.
– Właśnie widzę do czego chcesz wykorzystać ręce Arii – zasyczał Geoffrey.
Bill pobladł.
– Nie wiem co masz na myśli, szefie. My tylko... tylko rozmawialiśmy, prawda, kochanie? – zwrócił się do mnie z naciskiem potwór.
Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć. Głos uwięzł mi w gardle. Strach i poniżenie sparaliżowały mi struny głosowe, które pozostały nieme. Moje jakże znaczące milczenie przebudziło jednak inną, znaczenie bardziej przerażającą bestię.
– W MOJEJ FIRMIE ŻADEN FACET NIE MA PRAWA W TEN SPOSÓB „ROZMAWIAĆ" Z ŻADNĄ KOBIETĄ! ŻADNĄ, ROZUMIESZ? A JUŻ MOJA KOBIETA JEST DLA WSZYSTKICH ŚWIĘTOŚCIĄ! – ryknął prezes chwytając prawnika za kołnierz koszuli i przyduszając z mocą. W tej chwili wyglądał niczym władca ciemności, który wpadł w furię.
Moja kobieta? Świętość?
Przy takim tempie wydarzeń nie zapowiadało się, bym prędko odzyskała rezon i zdolność mowy.
– Naprawdę wyciągasz mylne wnioski, szefie... Nie robiłem nic, czego ona by nie chciała... – wyjęczał Bill.
– Tak? W takim razie dlaczego płacze?! – krzyknął Jeff potrząsając nim niczym kukłą. – Jej łzy wystarczają mi za dowód! Jeszcze dziś dostaniesz wypowiedzenie. Zwalniam cię w trybie natychmiastowym! W MMC nie ma miejsca na molestowanie i ty, jako prawnik, powinieneś o tym wiedzieć najlepiej!
– Ale...
– Nie ma żadnego „ale". Wynoś się, albo każę wezwać ochronę! – huknął Geoffrey, puszczając go i popychając ze schodów z mocą. Mężczyzna przewrócił się na stopnie u moich stóp.
– Nie daruję... – zasyczał. – Mam znajomości, których użyję, by...
– Nie próbuj nam grozić – odpowiedział mu Jeff. – Ja też mam znajomości w sądach i prasie. Uważaj Bill, bo nie zawaham się ich użyć, by cię zniszczyć, jeśli sięgniesz po Arię.
Po tych słowach prezes podszedł do mnie i objął, po czym poprowadził w stronę drzwi. Leżący na schodach prawnik wyglądał jak burak. Był wściekły. Czułam, że jeszcze może odegrać negatywną rolę w moim życiu. Nie byłam tylko pewna jaką.
Idąc obok Jeffa, otulona jego silnym ramieniem niczym murem odgradzającym mnie od wrogów, przyjrzałam się mu kątem oka. Tak. Może i był czarnym rycerzem, ale takim, który mi służył i ta świadomość była wielce pokrzepiająca w tej chwili. Nagle wydało mi się, że randka z nim nie była aż takim błędem, jak to odbieram dotychczas, ale fascynacja moim nieoczekiwanym obrońcą nie trwała długo, bo nagłe szarpniecie za dłoń, gdy weszliśmy na korytarz, znikając Billowi z oczu, przywołało mnie do rzeczywistości.
– Idziemy! – władczym tonem odezwał się Jeff.
– Dokąd? – pisnęłam przestraszona, gdy pociągnął mnie za sobą.
– Do mojego biura – oświadczył stanowczo, gdy znaleźliśmy się na korytarzu.
CZYTASZ
Do mojego biura, ale już
RomanceAria jest recepcjonistką w ogromnym koncernie. Nic nieznaczącym trybikiem w korporacyjnej machinie. Na firmowej imprezie wpada w oko jednemu z pijanych dyrektorów, który zaczyna nachalnie się do niej przystawiać. Z opresji ratuje ją przystojny szef...