33

14.4K 663 57
                                    


Pukanie do drzwi dobiegło dokładnie w momencie, gdy skończyłam przygotowania. Zdumiało mnie, że nie usłyszałam dźwięku domofonu, ale pewnie drzwi na dole znów się nie domykały i szofer Mc Millana bez problemu wszedł do środka budynku.

– Już idę, Jim – zawołałam przeglądając się ostatni raz w lustrze.

Idealny stój na rozmowę z Noblistą. Tak mi się w każdym razie wydawało. Niech Jim rozwieje moje wątpliwości.

Ruszyłam w stronę drzwi, pod którymi szalały zwierzęta. Odgoniłam je, po czym przekręciłam zamek.

– Część, mam do ciebie pytanie... – urwałam, bo ku mojemu zdumieniu na progu nie stał kierowca, a sam Jeff we własnej osobie i wyglądał tak, że... odebrało mi mowę.

Boże. On miał na sobie SMOKING!

Facet w smokingu to marzenie. Działał na mnie prawie na równi z mundurami. Jednak Geoffrey był tak przystojny, że nie byłam pewna czy to smoking go zdobi czy nie on smoking. Trudny wybór. W sumie to mogłabym pociągnąć go za rękę do sypialni, rzucić na łóżko i...

W tym momencie moje niegrzeczne myśli postanowiły przerwać moje zwierzaki, które najwyraźniej dbały o cnotę swojej pańci. Rzuciły się na nowo przybyłego z właściwym sobie entuzjazmem, który niekoniecznie musiał mu się spodobać.

– Honey, Moon... Nie... – jęknęłam, patrząc jak pies skacze do Jeffa, wspierając łapy na jego brzuchu, a kotka miaucząc ociera się o jego nogi zostawiając sierść na pięknych spodniach. – Och, zostawcie go! – Rzuciłam się Geoffreyowi na pomoc, ale ten mnie powstrzymał, mówiąc:

– Ale słodkie!

I już po chwili, ku mojemu głębokiemu zdumieniu, trzymał w ramionach Honey, głaszcząc ją i całując jej rudy łebek.

Boże, nic słodszego nie widziałam już od dawna...

Diabeł trzymający moje diablątko...

Rozpływałam się. Moje serce topiło się, jakby było z wosku.

ON KOCHAŁ ZWIERZĘTA!

To mnie rozwaliło. Mój facet musiał je kochać, a one musiały pokochać jego. Arthur nienawidził zwierząt. Przez cały związek z nim męczyłam go o psa lub chociaż kota, dlatego, gdy tylko się rozstaliśmy odwiedziłam lokalne schronisko i na pocieszenie wzięłam od razu i kota i psa. Jakbym chciała tym gestem coś mu udowodnić, choć on miał mnie już dawno w poważaniu. W każdym razie od roku byliśmy nierozłączną trójką – ja i moje zwierzaki, a teraz nagle pojawił się ktoś, kto wzbudził w nich podobne emocje do tych, które ja w nich wywołałam w chwili, gdy wybierałam je w schronisku. To była miłość od pierwszego wejrzenia. I w tej chwili było tak samo, a on ich nie odtrącił, tylko przygarnął. Przykucnął z kotem na rękach, by móc przytulić i psa. Miałam ochotę się popłakać.

Co za widok...

Moje adopcyjne biedaki, kompletne nierasowe w ramionach milionera, który wydawał się być nimi oczarowany! Chyba powinnam się uszczypnąć, by zweryfikować czy to nie sen, bo przez Arthura i jego niechęć do zwierząt wydawało mi się to totalnie odjechane i niemożliwe.

– Są świetni. Musimy umówić się na spacer. Star będzie zachwycona – stwierdził Jeff, podczas gdy Moon leżał już na plecach domagając się głaskania po brzuchu od mężczyzny.

– Star? – zapytałam bezrozumnie, bo wciąż nie mogłam oderwać oczu od tej trójki, rozpływając się nad tym, co widziałam.

– Moja suczka – wyjaśnił Jeff. – Też mam takiego pieszczocha w domu.

On miał psa!

Boże Geoffrey Mc Millan miał psa! W życiu bym nie powiedziała, że ktoś tak bezczelny może wykazać się empatią względem zwierząt i być ich miłośnikiem.

W tej chwili Jeff zapunktował tak bardzo, że znów przeleciała mi przez głowę wizja zaciągnięcia go do sypialni. Psiarz w smokingu to ideał ideałów... Szkoda, tylko, że był moim nieszczęsnym szefem i narobił mi wielu kłopotów, bo gdyby nie one, mogłabym się w nim zakochać!

Oczami wyobraźni zobaczyłam nas razem na spacerze. Ja prowadziłam Moona, on Star. Nawet ich nazwy były tożsame. Na tę wizję od razu poprawił mi się humor, zważony faktem obrazy przyjaciółki i koniecznością uczestniczenia w koncercie, na który wcale nie miałam ochoty.

– Jakiej jest rasy? – zapytałam, by mężczyzna nie zorientował się, że nagle miałam niegrzeczne myśli z jego udziałem i w tej chwili podobał mi się bardziej niż powinien.

– Każdej po trochu – odpowiedział nadal bawiąc moje zwierzaki.

Wybałuszyłam na niego oczy.

– Jak to?

– To mieszkaniec – zaśmiał się. – Jak twój piesek.

– Mieszaniec? – Nadal nie dawałam wiary temu, co słyszę.

– A co w tym dziwnego? – zapytał podnosząc się z klęczek, wciąż z Honey w ramionach.

– No bo... No bo jesteś bogaty – wypaliłam bezmyślnie.

– I co to zmienia? – zdziwił się jeszcze bardziej.

– No... i... – plątałam się. – No i bogacze kojarzą mi się ze wszystkim co drogie i... rasowe.

Mc Millan wybuchnął śmiechem.

– To nie wpisuję się w ten kanon, bo mój pies jest zwykłym kundelkiem ze schroniska.

Opadła mi szczęka.

Czy on powiedział...

– Ze schroniska?! – wykrzyknęłam przejęta.

– Tak. Star była w strasznym stanie, ale odratowałem ją i już od dwóch lat mieszka razem ze mną – wyjaśnił.

On miał pieska ze schroniska, któremu pomógł, jak ja pomogłam Honey i Moon. Byłam w szoku. Bardzo, ale to bardzo pozytywnym szoku. Milioner miał kundelka, wyrzutka ze schroniska, zamiast zwierzaka z hodowli, za którego dałby krocie. To świadczyło o nim lepiej niż dobrze.

Niewiele myśląc ruszyłam ku niemu, po czym będąc tuż przed nim wspięłam się na palce i...

POCAŁOWAŁAM GO!

Do mojego biura, ale jużOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz