Bananowa impreza i zgon Józefa.

70 7 99
                                    

Nastał maj, błogie ciepło ogarnęło pogodę, dzień zaczął się wydłużać, a roślinność przybierała swoją najpiękniejszą formę. Ja przez większość wolnego czasu uczyłem się, do zbliżającej się coraz większymi krokami sesji. Chociaż oczywiście w wirze przygotowań do egzaminów znajdowałem czas również na inne rzeczy, na przykład, na spotkania z Rudym które zaczęły odbywać się również i w moim domu, stał się on jednym z ulubionych gości mamy, w międzyczasie poznał też mojego ojca, który wbrew swojego wcześniejszego uprzedzenia, nie tyle co go polubił, co z pewnością nie miał o nim złego zdania, przestał aż tak narzekać na to, że "szlajam się z jakimś kolegą". Ustały też ciągłe wizyty Hali, spotkania z nią i rozmowy o niej. Oczywiście, dalej od czasu do czasu padały sugestie, jednak nie były one tak nachalne i natrętne.

Co roku w połowie maja, moi rodzice, a z czasem i ja, dostawaliśmy zaproszenie na "oficjalne przyjęcie u profesora Zielińskiego". Organizował on w swoim domku za miastem właśnie takie wydarzenie, chyba jako uczczenie otrzymania swojego tytułu naukowego. Wydarzenie to było wbrew pozorom nie drętwą, lecz za to pełną przechwalania się i skrapianą sporymi ilościami alkoholu, imprezą o której, jeśli byłeś zaproszony, profesor informował cię na dwa tygodnie przed, skąd miał numery telefonów wszystkich swoich gości? Nie wiadomo. Goście, właśnie, zazwyczaj były to przysłowiowe "banany", ewentualnie, choć ich wbrew charakterowi imprezy było najmniej, inteligenci na wysoko postawionych stanowiskach. Ludzie w moim wieku, najczęściej dostawali zaproszenie "z osobą towarzyszącą" i wielce dla profesora nie kulturalnym, było przyjść bez takiej osoby, a jemu, zwłaszcza gdy się studiowało, lepiej było nie podpadać. W tym roku, właśnie dostałem tego typu zaproszenie. Mimo, że szczerze nie chciało mi się pojawić tam, musiałem, nie pojawienie się, profesor odczuwał bardzo personalnie i dla świętego spokoju lepiej było się zjawić, nawet na godzinkę czy dwie.

- Kogo by tu zabrać?- Myślałem głośno, zaraz po odczytaniu wiadomości od Zabielskiego.

- Może Glińską? - Rzucił genialnym pomysłem ojciec, czytający właśnie gazetę, mama rzuciła mu mordercze spojrzenie. - Już nie patrz tak na mnie, tylko sugeruję...

- Mogę wziąć Janka? - Oświeciło mnie i od razu zwróciłem się do mamy, aby zobaczyć czy mój pomysł spotka się z aprobatą.

Gdy to usłyszała, aż zabłyszczały jej oczy.

- Tak, tak! Cóż stoi na przeszkodzie? Poza tym Zenek pewnie z chęcią pozna i polubi tak inteligentnego chłopca jak Jasiu!

No to postanowione, biorę ze sobą Rudego! Pokażę mu okolicę, ogródek, może nawet moją kryjówkę do której zawsze uciekałem, gdy miałem dość towarzystwa... Znaczy... Najpierw to on się musi zgodzić.

-Nie wiem Tadek, zobaczę czy szefowa zgodzi się dać mi dzień wolnego... Wtedy akurat mam nockę więc wiesz, duży ruch będzie. Jakby to była dzienna to na stówę by mi dała..- Usłyszałem, gdy przedstawiłem mu swoją propozycję. - Zadzwonię jutro i ci powiem, okej?

Naprawdę miałem nadzieję, że się zgodzi...Być tam z kimkolwiek innym, byłoby pewnie piekłem, ale być tam z nim? Od razu brzmiało to dla mnie bardziej zachęcająco, mógłbym się wtedy nawet tam dobrze bawić. Chociaż... Nie powiedział "nie, nie przyjdę, nie ma mowy", tylko, że jeszcze zobaczy, czyli dalej była jakaś nadzieja.

Następnego dnia z jakiegoś powodu wręcz wyczekiwałem jego telefonu, tłumacząc to sobie tym, że nie lubię być w niepewności. W końcu po południu usłyszałem dzwonek telefonu, a po spojrzeniu na wyświetlacz ujrzałem napis "Rudyy Bytnarr", szybko odebrałem.

-Hej, no i jak?

-Powiedziała, że łaskawie da mi ten dzień wolnego, ale mam jej za tydzień w niedzielę odpracować dodatkowe parę godzin. - Oznajmił- A, że mi na tobie zależy, to przystałem na taki układ. Wchodzę w tą twoją całą "imprezę dla bananów". - Ostatnie słowa powiedział śmiechliwym tonem. - A teraz papa, bo się spóźnię na zajęcia.

Kamienna Amortencja - RośkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz