2. Lunch

48 9 1
                                    

Dźwięk trzaskających drzwi rozniósł się po całym domu, kiedy Louis ze złością wpadł do salonu.

Na widok jego oczywistego wzburzenia Lottie natychmiast chwyciła za leżącą na jej kolanach książkę i udawała, że ją czyta, a Lewis powitał go przyjacielskim, ciepłym uśmiechem.

- A gdzie Harry? - zapytał nieświadomy niczego Lewis - Tylko mi nie mów, że poszedł do domu i nie chciał nawet napić się z nami kawy.

- Może iść do diabła razem ze swoją cholerną kawą. To takie amerykańskie! Kto normalny w ogóle pije kawę o tej porze?

- Masz rację, herbata jest o wiele bardziej odpowiednia, a ponad wszystko bardziej brytyjska - pokiwał głową Lewis z rozbawieniem w oczach.

- Nie udawaj niewiniątka, Lewisie Burtonie! - ostrzegł szwagra Louis, oskarżycielsko  wskazując na niego palcem - To był paskudny żart wykonany moim kosztem. Pozwoliłeś mi myśleć i traktować swojego przyjaciela jak jednego z twoich zwykłych pomocników i...

Louisowi przerwał chichot Lottie, dobiegający zza trzymanej przez nią książki.

- Oj, Lou, nie gniewaj się na nas.

Louis zwrócił się w jej stronę.

- Cieszę się, że i ciebie bawi fakt, że twój starszy brat zrobił z siebie kompletne pośmiewisko.

- Po prostu trudno nam uwierzyć, że ktoś mógł pomylić Harry'ego z pomocnikiem na ranczu.

Lottie roześmiała się głośno, a nad radością, jaką sprawiał Louisowi widok szczerego uśmiechu na twarzy siostry, wzięła górę irytacja, że jest powodem do drwin.

- Mnie za to zadziwia, jak ktoś mógł tego wcześniej nie zrobić. Bo co jest w nim takiego wyjątkowego? - zapytał Louis, jednak zaraz przypomniał sobie, że w tym mężczyźnie było coś wyjątkowego, czego nie umiał wyraźnie określić. Szybko odsunął od siebie te rozpraszającą myśl - Ubiera się dokładnie tak samo, jak każdy inny kowboj, którego tu widziałem, a jego kapelusz ma najwyraźniej całkiem bogatą przeszłość. Cholerny kawalarz. Zupełnie mnie zmylił nazywając Lewisa swoim "szefem" i zwracając się do mnie "Proszę pana".

- Myślę, że po prostu chciał być uprzejmy - wyjaśnił mu Lewis, uśmiechając się serdecznie.

Louis wzniósł oczy do góry, jakby miał nadzieję, że znajdzie tam wsparcie i zrozumienie dla swojego oburzenia.

- Cholerni kowboje! - pochylił się, podniósł z ziemi zaspanego Sherlocka i udał się do swojej sypialni - Wszyscy jesteście tacy sami!

***

Na ranczu czas płynął bardzo szybko.

Mimo iż dni Louisa były wypełnione pracą, czuł potrzebę zwiększenia swojej aktywności fizycznej, która od dzieciństwa była częścią jego życia. Coraz częściej zdarzało się, że w wielkim domu Lottie dokuczało mu poczucie izolacji od świata zewnetrzengo, a zarazem brak poczucia wolności i ruchu, do których przywykł przez lata dyscypliny i treningów.

Louis wyprostował plecy i rozmasował bolące miejsce na karku. Drzwi kuchni, w której jak dotąd samotnie przyrządzał obiad, otworzyły się nagle i stanęli w nich Lewis i Harry.

Louis spokojnie zerknął na Harry'ego, chociaż nadal odczuwał do niego urazę.

Jego włosy, które rano tak starannie układał w quiff*, teraz opadały mu swobodnie na czoło i całą siłą swojej woli woli Louis pohamował chęć ich poprawienia. Ubrany był w starą, rozciągniętą zieloną bluzę adidasa i niemodne, czarne skinny dżinsy.

Cowboy Like MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz