Kolejne dni przelatywały mi przez palce. Pomiędzy zmianami w cukierni i porządkowaniem muzeum, wysłuchiwałam stękania Klary o moim kompletnym braku spontaniczności oraz przytyków Czarka na temat wspólnej nocy z Konradem.
Bo jak szybko się okazało, Konrad jak na dobrego przyjaciela przystało, odstawił Cezaremu samochód pod same drzwi, a nawet pokusił się o rzucenie szybkich przeprosin za pozostawienie go samego na stacji paliw. Nie zająknął się jednak przy tym ani słowem o tym, gdzie byliśmy i co się działo. Czarek za to szybko dorobił do całej sytuacji swój własny scenariusz, w którym zawarł wszystkie pomysły o tym co i gdzie mogliśmy robić. Konrad z jakiegoś powodu nie wyprowadził go z błędu.
Nie minęło kilka godzin, a cała Świerka huczała na temat mojego domniemanego romansu z miejscowym konserwatorem zabytków. Znalazło się nawet paru śmiałków, którzy zawędrowali do cukierni, by osobiście zapytać mnie o wydarzenia z tej pamiętnej nocy. Milczałam, czując zażenowanie. Babcia za to uznała to za świetny chwyt marketingowy i plotkowała z klientami jak najęta, dopowiadając co rusz kolejne wyimaginowane fakty z naszej ucieczki. Za nic miała moją opowieść o starym kościele i niedźwiedziu. Stwierdziła, że to tylko wymówka.
I to dość słaba nawet jak na mnie.
Jak to ujęła, całe życie mieszka w Bieszczadach, a niedźwiedzia na żywo nigdy nie widziała, nie mogłam więc ja, czupurna, miejska dziewczyna mieć tyle szczęścia, żeby niedługo po przyjedzie na jakiegoś wpaść. W historię, że Konrad kupił kościół, też mi nie uwierzyła.
- Ten facet jest świrnięty, ale nie aż tak, żeby całe swoje oszczędności pakować w zapuszczoną ruderę w środku lasu. - rzuciła.
Żałowałam, że nie zapamiętam drogi do tamtego miejsca, bo chętnie wpuściłabym babcię do środka, uprzednio upewniając się, że w zakrystii buszuje jakiś wygłodniały misiek. Może wtedy by mi uwierzyła... Choć bardziej prawdopodobne, że szybciej zeszłyby na zawał.
Wieść o wypadku wizytatorki z Urzędu Wojewódzkiego także rozeszła się jak ciepłe bułeczki. A zwłaszcza fragment o zawalonej klatce schodowej. Miłka początkowo miała mi za złe ten wyskok, kiedy jednak znalazło się grono anonimowych darczyńców, którzy postanowili wesprzeć miejscowe dziedzictwo kulturowe i wpłacili całkiem pokaźna sumkę na rzecz modernizacji muzeum, szybko zmieniła zdanie. Stwierdziła nawet, że możemy zaprosić jeszcze kogoś. Tylko tym razem pokazać mu piwnicę. Nikt sensowny niestety nie wpadł mi do głowy.
Mijała moja kolejna zmiana w cukierni, tym razem nad wyraz spokojna, choć patrząc na szalejącą za oknem ulewę, nie było się co dziwić. Lało jak z cebra, a niebo od czasu do czasu jaśniało od szalejących w oddali błyskawic. Ludzie woleli siedzieć w domach, owinięci w ciepłe koce i oglądać seriale. Z posterunku zmyła się nawet babcia Wanda, zostawiając mnie z niemal pełną witryną i stertą naczyń na zmywaku. Musiała obejrzeć kolejny odcinek swojej telenoweli, a ja, żebym broń Boże się nie nudziła, dostałam do pilnowania pustą salę i kuchenną gąbkę jako broń. Bawiłam się świetnie.
Dzwonek nad drzwiami rozdzwonił się niespodziewanie. Wysunęłam głowę zza kotary oddzielającej kuchnię od sali i spojrzałam na szaleńca, który dobrowolnie postanowił przedrzeć się przez miasteczko w taką ulewę. Nie dostrzegłam jednak rudej czupryny jedynej osoby, którą posądzam o wariactwo, a ciężkie, wiązane buty i granatowy strój policyjny. Tosia złożyła trzymany w dłoni parasol i poprawiła przekrzywioną odznakę.
Uniosłam brew.
- Cześć? - mruknęłam niepewnie.
Blondynka nie odpowiedziała. Popatrzyła na mnie zmrużonymi oczami i przestąpiła kilka kroków, zbliżając się do kontuaru. Nie wyglądała frywolnie jak ostatnio. Była poważna i umundurowana. A to powodowało u mnie bardzo złe przeczucia.
![](https://img.wattpad.com/cover/375386683-288-k224750.jpg)
CZYTASZ
A niech to bies trzaśnie
ChickLitIza wierzyła, że może żyć jak w bajce. A przynajmniej do czasu. Kiedy jej z góry zaplanowane życie zaczyna się rozpadać, postanawia znaleźć w sobie ostatnie pokłady nadziei na lepsze jutro i uciec... Do babci w Bieszczady, gdzie na własne życzenie w...