4.

37 4 1
                                    

- Czy naprawdę muszę tu być? - mruknęłam ze zbolałą miną, wpatrując się w rozstawione wokół stragany.

Festyn miał rozpocząć się za godzinę, więc większość wystawców była już na miejscu, dekorując kramy i wystawiając swoje produkty. W tym, niestety, ja i babcia Wanda. I tuziny złotych wstążeczek.

Dodatkowo na ten, jak mogło się błędnie zdawać, skromny, parafialny festyn zjechały się chyba wszystkie gospodynie wiejskie i rękodzielnicy z okolicy. Niemal cały plac przed kościołem był zapełniony przez ciasno ustawione obok siebie drewniane budki, z których wydobywały się różnorodne zapachy, począwszy od aromatu grillowanych kiełbasek, świeżych owoców i lanego piwa, po słodką woń sojowych świec, naturalnych perfum i kadzidełek.

- Tak. - odparła stanowczo babcia, nie odrywając wzroku od kryształowej patery, na którą wykładała udekorowane czekoladą eklerki.

- Ale po co?

- Żeby wszystkich poznać, ładnie powyglądać i przyciągnąć do mnie więcej klientów.

Przewróciłam oczami i machnęłam dłonią, odganiając natrętną muchę, która za punkt honoru obrała sobie wlecenie pod przykryty serwetką sernik. Było gorąco, gwarno i zdecydowanie zbyt przaśnie bym czuła się komfortowo. Dodatkowo wszędzie kręciło się mnóstwo różnorakiego robactwa, a ja, choć nie cierpiałam na insektofobię, to wolałam trzymać się z dala od wszystkich stawonogów. Tak dla bezpieczeństwa.

- Prowadzisz jedyną cukiernię w okolicy. Ludzie przyszliby do ciebie nawet jeśli bym nie istniała.

- Marudzisz jak dziecko. - babcia zlustrowała mnie wzrokiem i wygięła usta w niezadowolonym grymasie. - Uśmiechnij się ładnie, bo jeszcze pomyślą, że zaciągnęłam cię tu siłą.

- Bo zaciągnęłaś. Dalej boli mnie łokieć, po tym jak wypchnęłaś mnie przez drzwi.

Babcia prychnęła i z teatralnym oburzeniem, rzuciła we mnie zmiętą kulką papieru dekoracyjnego, którą, na moje nieszczęście, zauważyłam zbyt późno. Ubrudzony tłuszczem i lukrem pocisk odbił się od mojej koszulki i pozostawił słodką, cukrową plamę na lewym ramieniu. Jęknęłam, próbując pozbyć się zabrudzenia.

Babcia zachichotała i podała mi paczkę mokrych chusteczek.

- A mówiłam, żebyś wzięła coś na zmianę?

- Gdybym wiedziała, że będziesz urządzać bitwy na jedzenie, zaopatrzyłabym się w kombinezon malarski. - syknęłam ze zmrużonymi oczami.

- Już tak nie dramatyzuj, to tylko trochę lukru. Podaj mi lepiej tamten karton z jagodziankami. To ulubione sołtysa, muszę je postawić na samym przodzie.

- Żeby przypadkiem ich nie przeoczył?

Babcia pokręciła głową z cwanym uśmieszkiem. Sięgnęła po pierwszą drożdżówkę i starannie ułożyła ją na przykrytej białą serwetką tacy. Zrobiła to z namaszczeniem, zupełnie jakby to niewielkie ciastko mogło uratować jej życie.

- Żeby zjadł tuzin przed południem, kiedy ma odbyć się przemówienie. - żachnęła i sięgnęła po kolejną. - Zawsze kiedy nawpycha się cukru, zaczyna boleć go brzuch i skraca swoją paplaninę do koniecznego minimum. Z całym szacunkiem do niego, ale strasznie przynudza, a mówić potrafi i przez pół godziny.

Zatrzymałam się w pół kroku, spoglądając na nią z uniesionymi brwiami.

- Czy ty chcesz mi powiedzieć, że sabotujesz wystąpienie władz?

- Tak. - rzuciła bez namysłu. Widząc moją minę, szybko jednak dodała:

- Ale to dla dobra nas wszystkich!

A niech to bies trzaśnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz