- Czy naprawdę muszę tu być? - mruknęłam ze zbolałą miną, wpatrując się w rozstawione wokół stragany.
Festyn miał rozpocząć się za godzinę, więc większość wystawców była już na miejscu, dekorując kramy i wystawiając swoje produkty. W tym, niestety, ja i babcia Wanda. I tuziny złotych wstążeczek.
Dodatkowo na ten, jak mogło się błędnie zdawać, skromny, parafialny festyn zjechały się chyba wszystkie gospodynie wiejskie i rękodzielnicy z okolicy. Niemal cały plac przed kościołem był zapełniony przez ciasno ustawione obok siebie drewniane budki, z których wydobywały się różnorodne zapachy, począwszy od aromatu grillowanych kiełbasek, świeżych owoców i lanego piwa, po słodką woń sojowych świec, naturalnych perfum i kadzidełek.
- Tak. - odparła stanowczo babcia, nie odrywając wzroku od kryształowej patery, na którą wykładała udekorowane czekoladą eklerki.
- Ale po co?
- Żeby wszystkich poznać, ładnie powyglądać i przyciągnąć do mnie więcej klientów.
Przewróciłam oczami i machnęłam dłonią, odganiając natrętną muchę, która za punkt honoru obrała sobie wlecenie pod przykryty serwetką sernik. Było gorąco, gwarno i zdecydowanie zbyt przaśnie bym czuła się komfortowo. Dodatkowo wszędzie kręciło się mnóstwo różnorakiego robactwa, a ja, choć nie cierpiałam na insektofobię, to wolałam trzymać się z dala od wszystkich stawonogów. Tak dla bezpieczeństwa.
- Prowadzisz jedyną cukiernię w okolicy. Ludzie przyszliby do ciebie nawet jeśli bym nie istniała.
- Marudzisz jak dziecko. - babcia zlustrowała mnie wzrokiem i wygięła usta w niezadowolonym grymasie. - Uśmiechnij się ładnie, bo jeszcze pomyślą, że zaciągnęłam cię tu siłą.
- Bo zaciągnęłaś. Dalej boli mnie łokieć, po tym jak wypchnęłaś mnie przez drzwi.
Babcia prychnęła i z teatralnym oburzeniem, rzuciła we mnie zmiętą kulką papieru dekoracyjnego, którą, na moje nieszczęście, zauważyłam zbyt późno. Ubrudzony tłuszczem i lukrem pocisk odbił się od mojej koszulki i pozostawił słodką, cukrową plamę na lewym ramieniu. Jęknęłam, próbując pozbyć się zabrudzenia.
Babcia zachichotała i podała mi paczkę mokrych chusteczek.
- A mówiłam, żebyś wzięła coś na zmianę?
- Gdybym wiedziała, że będziesz urządzać bitwy na jedzenie, zaopatrzyłabym się w kombinezon malarski. - syknęłam ze zmrużonymi oczami.
- Już tak nie dramatyzuj, to tylko trochę lukru. Podaj mi lepiej tamten karton z jagodziankami. To ulubione sołtysa, muszę je postawić na samym przodzie.
- Żeby przypadkiem ich nie przeoczył?
Babcia pokręciła głową z cwanym uśmieszkiem. Sięgnęła po pierwszą drożdżówkę i starannie ułożyła ją na przykrytej białą serwetką tacy. Zrobiła to z namaszczeniem, zupełnie jakby to niewielkie ciastko mogło uratować jej życie.
- Żeby zjadł tuzin przed południem, kiedy ma odbyć się przemówienie. - żachnęła i sięgnęła po kolejną. - Zawsze kiedy nawpycha się cukru, zaczyna boleć go brzuch i skraca swoją paplaninę do koniecznego minimum. Z całym szacunkiem do niego, ale strasznie przynudza, a mówić potrafi i przez pół godziny.
Zatrzymałam się w pół kroku, spoglądając na nią z uniesionymi brwiami.
- Czy ty chcesz mi powiedzieć, że sabotujesz wystąpienie władz?
- Tak. - rzuciła bez namysłu. Widząc moją minę, szybko jednak dodała:
- Ale to dla dobra nas wszystkich!
CZYTASZ
A niech to bies trzaśnie
ChickLitIza wierzyła, że może żyć jak w bajce. A przynajmniej do czasu. Kiedy jej z góry zaplanowane życie zaczyna się rozpadać, postanawia znaleźć w sobie ostatnie pokłady nadziei na lepsze jutro i uciec... Do babci w Bieszczady, gdzie na własne życzenie w...