Pięć lat wcześniej
Krople deszczu uderzały o przednią szybę samochodu, rozchlapując się na wszystkie strony. Wycieraczki ustawione na najszybszy tryb ledwo nadążały za długimi strugami wody, które raz po raz zbierały się na szkle. Pogoda była tragiczna. Zmrok, ulewa, widoczność ograniczona do kilkunastu metrów i śliska jak diabli nawierzchnia. Gdyby ktoś zapytał mnie jakie są najgorsze warunki do prowadzenie auta, zapewne odparłabym, że dokładnie takie jak tamtego dnia – upiorne i proszące o wypadek.
- Cholera, nic nie widzę. - mruknął Adam, mój starszy brat, który siedział za kierownicą. - Takiej nawałnicy nie było tu chyba od dziesięciu lat.
Nerwowo poprawiłam się na fotelu pasażera, wyglądając przez szybę. Mijane drzewa, skąpane w ścianie deszczu, rozmywały mi się przed oczami mimo niecałych 60 kilometrów na godzinę, które wskazywał licznik.
- Może zwolnij Adi? Lepiej żebyśmy dojechali do domu za godzinę, ale w jednym kawałku. - stwierdziła niepewnie siedząca z tyłu Martyna, najmłodsza z całej naszej trójki. Nasilająca się ulewa i widoczne gdzieś w oddali błyskawice chorobliwie ją stresowały, lecz nie odważyła się powiedzieć tego na głos.
- Zwolnić? Człapię jak żółw po autostradzie. Jeśli jeszcze zwolnię, szybciej coś w nas wjedzie niż dotrzemy do Katowic.
Adam przetarł czoło i głęboko westchnął. Kiedy wyjeżdżaliśmy z domu przed kilkoma godzinami pogoda była przepiękna – około dwudziestu pięciu stopni, bezchmurne niebo i lekki, rześki wiatr. Aż prosiło się by wyrwać się z domu i pojechać gdzieś nad wodę. Jezioro Pławniowice znaliśmy jak własną kieszeń i wielokrotnie pływaliśmy tam na kajakach, więc wybór miejsca wydawał nam się oczywisty.
Nie spodziewaliśmy się jedynie, że w czasie godzinnej drogi powrotnej natrafimy na najgorszą od dekady ulewę na Śląsku.
- Droga jest pusta, co niby ma w nas wjechać? Jeleń na gokarcie? - prychnęła blondynka.
- Tak, w kasku z mchu i paproci. Nie słyszałaś, że w tym sezonie grasują na całej wyżynie? - zaironizował Adam, spoglądając na siostrę we wstecznym lusterku.
- Ha, ha. No boki zrywać.
- Boki może ci zerwać co najwyżej niedźwiedź brunatny. One uwielbiają wyrabiać cukrowe pałeczki z takich dziewczynek jak ty – słodkich i upierdliwych.
- Adam... - westchnęłam, opierając głowę o szybę.
Ich wieczne sprzeczki niekiedy doprowadzały mnie do szału. Odkąd Martyna nauczyła się mówić, kłótnie były ich ulubionym hobby. Mimo przepaści dziesięciu lat zachowywali się bliźniaki, co rusz walczące o najlepszą zabawkę. Rodzice już przestali zawracać sobie głowę próbami ustawienia ich do pionu i jedynie zatykali uszy podczas codziennych utarczek, ja jednak, jako dzieląca pokój ze starszym z nich, musiałam nasłuchiwać ich skarg i zażaleń. Bardzo głośnych skarg i zażaleń.
- Upierdliwych?! Jak śmiesz!
- O... czyżby bobasek chciał się popłakać?
- Nie jestem bobaskiem! Mam 12 lat! - obruszyła się Martyna, wymachując rękami na prawo i lewo.
W geście oburzenia podniosła kolano i uderzyła nim w fotel kierowcy - na jej nieszczęście, z powodu problemów taty z kręgosłupem, wzmocniony o stabilizator ortopedyczny. Już po chwili po wnętrzu samochodu rozniósł się jej bolesny jęk. Adam zarechotał. Mnie pozostało jedynie pokręcić głową.
- To nie było zabawne!
- Oj było i to jeszcze jak.
W jednym momencie spoglądałam znużona na moją rozwścieczoną siostrę i ubawionego po pachy, głupkowatego brata i miałam ochotę zdzielić ich oboje w tył głowy. Najlepiej czymś ciężkim, żeby stracili na chwilę przytomność.
Sekundę później do mojego w pełni rozbudzonego umysłu dotarł obraz ostrych świateł drogowych, które jak szalone przemknęły przed maską naszego chevroleta. Najprawdopodobniej z gardła wyrwał mi się niekontrolowany wrzask lub pisk, na który Adam zareagował gwałtownym wciśnięciem hamulca. Zarzuciło mną do przodu, a pas oplatający mój tułów boleśnie wbił się w brzuch. Niczym w zwolnionym tempie widziałam, jak srebrny samochód, który jeszcze przed chwilą znajdował się przed nami, zjeżdża z asfaltowej drogi i wpada wprost na pobliską barierkę. Połyskliwa blacha na masce zwinęła się niczym harmonijka, a ponurą ciszę przeciął ostry dźwięk automatycznego alarmu.
Przez kilka sekund wszyscy siedzieliśmy niczym sparaliżowani, tępo wpatrując się w roztrzaskany pojazd. Adrenalina buzująca w moich żyłach prawdopodobnie wyostrzyła wszystkie zmysły, bo mogłabym przysiąc, że dostrzegłam przez przednią szybę, jak kierowca srebrnego audi zaciska ręce na klamce, starając się wydostać się z samochodu.
Resztę tego wieczoru wspominam przez mgłę. Na pewno jak szalona wyleciałam z naszego auta, wrzeszcząc do Adama, że ma dzwonić po pogotowie. W urywkach wspomnień podbiegam do samochodu i siłuję się z drzwiami, chcąc je otworzyć. Siedzący za kierownicą mężczyzna patrzy na mnie półprzytomnie, po czym próbuje wysiąść i wpada prosto w moje ramiona. Oboje lądujemy na trawie, a deszcz uderza o nas jak szalony, przemaczając do suchej nitki.
Dokładnie pamiętam jednak spojrzenie brązowych oczu, które wpatrywały się we mnie, nie potrafiąc zrozumieć co się stało. Jak ich właściciel osuwa się na moje kolana i traci przytomność. Jak próbując go ocucić, odkrywam ranę na jego ramieniu, z której ciurkiem sączy się krew. Jak niczym w serialu medycznym przykładam dłonie do rozcięcia i próbuję powstrzymać krwawienie. Pamiętam, jak miękkie włosy łaskotały mnie w uda, a spinka od lewego mankietu zadrapała przedramię.
We wspomnieniach migoczą mi także światła karetki pogotowia oraz wozu straży pożarnej. Przed oczami widzę swoje zakrwawione dłonie, przemoczonego Adama i przerażoną minę Martyny, która wyglądała na mnie zza szyby naszego auta.
Za nic w świecie nie potrafię jednak przywołać żadnego dźwięku. Pisku opon, sygnału służb ratunkowych, krzyków mojego brata. W uszach gra mi jedynie piosenka Szczęśliwego Nowego Jorku, która płynęła z radia felernego audi.
I wywołała we mnie wieloletnią awersję do Artura Gadowskiego.
CZYTASZ
A niech to bies trzaśnie
ChickLitIza wierzyła, że może żyć jak w bajce. A przynajmniej do czasu. Kiedy jej z góry zaplanowane życie zaczyna się rozpadać, postanawia znaleźć w sobie ostatnie pokłady nadziei na lepsze jutro i uciec... Do babci w Bieszczady, gdzie na własne życzenie w...