Rozdział dwudziesty pierwszy - „Hipokrytka".

1.1K 61 10
                                    

Sekundy mijały a moje ciało ani drgnęło. Chłopak stojący na końcu korytarza wgapiał swoje ślepia w moje ciało - z wzajemnością.
Wystarczyła chwila, jedna krótka chwila.
W której stopy Connor'a ruszyły przed siebie, zderzając się z moim ciałem i przyciskając je do jego
klatki piersiowej.

Wydałam ciche westchnięcie, a moja twarz ani na chwilę nie zmieniła mimiki. Patrzałam przed siebie stojąc jak posąg.

— Boże. — Connor wreszcie przerwał
ciszę. — Wreszcie jesteś.

Co czułam?
Szok? Szczęście że go widzę? Złość że znowu jest w środku zagrożenia - że właśnie nasz wuj psychopata planuje polowanie na naszą rodzinę.
A on właśnie się tu pojawił. - Na moją rodzinę.
Co oznaczała obecność Connor'a w tym miejscu, w tym czasie? - Oznaczała to, że nie będę mogła go dłużej bezkarnie okłamywać.
On powinien o tym wiedzieć.
O tym, że nie jest moim bratem. - On się załamie.
W trakcie mojego pobytu, z dala od niego - miałam wytłumaczenie. Odległość i to, że wolałabym powiedzieć mu to w cztery oczy. A teraz?
Jestem kłamcą. I będę jeszcze większym jeśli nie zdobędę się na to żeby w najbliższym czasie mu to powiedzieć.

— Rora. — Powiedział głos Connor'a odrywając mnie od piersi, i patrząc na mnie poważnie. — Hej, no co jest z tobą?

Wszystko.
Znowu. Za. Dużo. Się. Dzieje.
Za dużo rzeczy których nie mogę pojąć.

Pokręciłam delikatnie głową, układając usta w krzywą linię która miała symbolizować uśmiech.

— Nic. — Zachichotałam słabo, kładąc rękę na policzku Connor'a. — Po prostu się zdziwiłam.

Kolejne kłamstwo.
Oczy Connor'a lekko złagodniały. Pokiwał głową, a ja w tym czasie odwróciłam się aby spojrzeć na Artemis'a.

— Nie zmieniłam zdania. — Powiedziałam wreszcie, bardziej pewna siebie w swoich
słowach. — Powinniście wrócić do domu.

Cisza, krótka cisza. Connor jak zwykle
wyskoczył ze swoją jakże przenikliwą opinią.

— Przepraszam bardzo. — Chłopak uniósł palec, obchodząc moje ciało i stając z boku. — Co ty chcesz żebyśmy kurwa zrobili?

— Bez wulgaryzmów, proszę. — Dodał kobiecy głos z oddali.

Czy to jest jakiś zasrany sen?
Olivia, a obok niej Lane. Charlie, Jacob i Cameron.
Na wisienkę brakuje tylko Tristana.
Ciężko było nie parsknąć śmiechem, widząc jak ci idioci szli przebrani niczym z tandetnego filmu o agentach. Nawet Jacob ubrał garnitur, a to było dość niespodziewane.
Olivia stanęła przede mną, a ja musiałam zastanowić się czy obdarować każdego z nich liściem
w policzek - czy może uśmiechem.

Niech znają łaskę pana.
Teatralnie przerzuciłam oczyma, otwierając ramiona w geście pokoju.

— Powinnam was wszystkich
pozabijać. — Szepnęłam w włosy Lane i Olivii.

Usłyszałam jedynie ciche parsknięcie Lane, a to jakoś nadmiernie mnie uspokoiło. Poczułam się jak w domu.

* * *

Moje palce stukały o kant stołu. Mój oddech był niespokojny i wyczekiwał reakcji Rosalind.
Twarz kobiety była trudna do odczytania. Nie wiedziałam czy była właśnie przerażona, zła czy w ogóle nabyte informacje ją ruszyły.

Obok mnie siedział Artemis. A nad nami stał Connor.
Kiedy tylko skończyłam się witać z wszystkimi, i marnować czas na dość niepotrzebne potyczki słowne. Postanowiłam wrócić do domu, i porozmawiać z Rosalind. Artemis i Connor naciskali abym wzięła ich ze sobą.
Po przekroczeniu progu apartamentu, zwróciłam swoje stopy w kierunku sypialni Rosalind. Powiedziałam jej że musimy koniecznie o czymś pomówić, po czym zeszłyśmy do salonu. Gdzie czekali Connor i Artemis.

ᴍʏ ɪɴᴛʀɪɢᴜᴇ | 16+ ( Część Druga) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz