ROZDZIAŁ 2 - Adeline

182 10 0
                                    

Siedzę na krześle otępiała, patrząc w jeden punkt na niewielkim stoliku. Ochroniarz stoi za mną, mocno zaciskając palce na moim przedramieniu i wykręcając je pod takim kątem, aby ściśle przylegało do pleców.

Zaciskam zęby, ale nie mam zamiaru się odezwać. Zrobiłam to już w limuzynie, do której siłą wepchnięto mnie prosto z ulicy i przez swój bunt do teraz czuję bolesne pulsowanie w policzku, w który uderzył mnie ojciec, aby przywołać swoją małą córeczkę do porządku. Nadal jestem wściekła, ale nigdy nie uważałam się za głupią. Francis Dumas może być pieprzonym draniem i beznadziejnym rodzicem, ale jedno przez lata wpoił mi idealnie – że nie szczędzi środków, nawet brutalnych, gdy na czymś mu zależy. A teraz zależy mu na tym, abym siedziała cicho i nie ruszała się ze swojego miejsca.

Kątem oka dostrzegam starszego mężczyznę siedzącego za biurkiem, który przygląda mi się z namysłem. Niedaleko niego stoi młody, przystojny mężczyzna, którego śliskie, pociemniałe spojrzenie przyprawia mnie o ciarki. Wpatruje się we mnie z tłumioną złością, ale i swego rodzaju pożądaniem. Spojrzenie jego jasnobrązowych oczu powoduje u mnie mdłości, które nasila dodatkowo wpływ środka uspokajającego, który siłą wpompowano mi w ciało w jadącym samochodzie.

Ślad po igle jest bolesny oraz piecze, ale zakrywa go rękaw mojej ciemnej bluzy, na którą mój ojciec patrzył dzisiaj z takim niesmakiem, jakbym miała na sobie coś niewiele lepszego od worka na śmieci. Nie obchodzi mnie to. Widząc jego wzrok w limuzynie, miałam ochotę splunąć mu w twarz, tak samo jak teraz temu facetowi przy oknie. W tym momencie jego spojrzenie ślizga się po moich nogach wciśniętych w ciemne, wytarte dżinsy. Swobodny, nieco niechlujny strój wykańczają moje ulubione, białe trampki z ręcznie haftowanymi, złotymi piórami tuż nad piętami.

Francis Dumas wchodzi do biura ze znaną sobie wyniosłością, podpierając się na eleganckiej lasce, której tak naprawdę nawet nie potrzebuje do swobodnego chodu. Jest ona tylko elementem przedstawienia niczym drewniany mieczyk dla aktora grającego rycerza przed zebranym tłumem. Widzę kątem oka jego wypolerowane buty i jeszcze intensywniej wpatruję się w stolik, niemal zgrzytając zębami.

Moje ciało niekontrolowanie drży od leku krążącego w żyłach, żołądek skręca się w supeł, a oczy zachodzą mgłą na krótki moment, zanim intensywnie mrugam, aby rozproszyć niechciane łzy. Nie będę płakać. Nie ma, kurwa, mowy! Nie dam satysfakcji nikomu w tym pomieszczeniu, a zwłaszcza ojcu, który kazał mnie tutaj przywlec siłą, jakbym była szmacianą lalką ze sznureczkami przywiązanymi do kończyn, za które on może pociągać, ilekroć najdzie go na to ochota.

Wcześniej jego ochroniarze obchodzili się ze mną równie delikatnie co ze szmatą do podłogi. Szarpali, popychali i wlekli siłą korytarzami tego ogromnego wieżowca do momentu, gdy rozkazano mi iść samodzielnie, aby nie wzbudzać sensacji wśród krążących dookoła pracowników. Miałam ochotę zrobić wszystko, aby zwrócić na siebie uwagę kogoś, kto mógłby wezwać policję, ale ogromna dłoń zaciskająca się na mojej ręce przypomniała mi dobitnie, że nie mam żadnego wyboru, a stawianie się może przysporzyć tylko poważnych kłopotów.

Doskonale wiem, że od uścisku paluchów wielkiego ochroniarza stojącego za moimi plecami na pewno zostaną siniaki. Skóra pulsuje w tym miejscu żywym ogniem i palącym bólem, przez co jestem zmuszona do siedzenia prosto, jakby ktoś przywiązał mi kij do kręgosłupa, jednak moja mina cały czas pozostaje nieprzenikniona. Lekko drętwieją mi palce, ale to teraz moje najmniejsze zmartwienie.

Francis staje przed biurkiem i czeka, aż starszy mężczyzna siedzący naprzeciwko niego wstanie, a potem uściśnie mu dłoń. Unoszę wzrok wyżej i w końcu z odmętów pamięci wydobywam nazwisko tego pozornie nieznanego mi człowieka – to przecież Oscar Brown, konkurent mojego ojca w interesach.

W kajdanach  |  DARK ROMANCEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz