Rozdział 4

359 14 5
                                    


Odłożyłam szkicownik a następnie podeszłam do drzwi. Po otwarciu ich ujrzałam przed sobą Willa.

- Cześć Malutka. Chciałem cię powiedzieć, że ja i Vincent wyjeżdżamy w delegacje, która potrwa tydzień więc święta trójca się tobą zajmie.

- Nie mogę jechać z wami? Nie chce z nimi zostawać- powiedziałam z nadzieją w oczach

-Niestety nie - odwrócił się i już chciał iść gdy powiedział- Jest już dziewiąta więc idź zjeść śniadanie

Już jest dziewiąta?! Nie spałam całą noc i dalej nie jestem zmęczona. Popędziłam na dół i na moje nieszczęście siedział tam Dylan. Przeszłam obok niego i zaczęłam szukać czegoś mało kalorycznego do jedzenia. Wzięłam jogurt, usiadłam naprzeciwko brata ale oczywiście długo nie mogło być pięknie musiał się do mnie o coś przyczepić.

- Dziewczynko chyba Ci się coś pomieszało weź coś innego i zjedz

- Jadłam już to jest tylko drugie śniadanie

- Niech Ci będzie ale mam na ciebie oko

Gdy wyszedł wylałam jogurt do zlewu i popędziłam na górę. Usiadłam na ziemi i kontynuowałam pracę nad moim szkicem. Po około godzinie wyszło mi takie coś.


Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Schowałam szkicownik pod materac, aby nikt go nie znalazł. Zachciało mi się pić więc poszłam na dół. Gdy byłam na schodach usłyszałam świętą trójce, która była najprawdopodobniej w kuchni.

- Ale ona jest głupia

- I brzydka 

- Po co ona się w ogóle wprowadziła do Pensylwani 

- Mogła zostać tam skąd pochodzi 

Gdy to usłyszałam szybko pobiegłam do pokoju. Zamknęłam się w łazience. Wzięłam do ręki ostrze. Nie zrobiłam tak jak zawsze czyli na początku lekko a potem mocniej. Dziś zadecydowałam, że od razu mocniej będzie lepiej. Zrobiłam ich około 10 bolało ale miało boleć na to zasłużyłam. 

Byłam jak w jakimś transie cięłam i cięłam do momentu aż żyletka wypadła mi z dłoni. Nie miałam siły jej podnieść. Świat wokół mnie zaczął mi się rozmazywać. Ręce zaczęły mnie niemiłosiernie piec.

Wszystko było w krwi, a jeszcze dużo wypływało jej z moich ran. Chciało mi się spać ale mózg rozkazywał mi wstać i wszystko posprzątać no bo nikt nie może się o tym dowiedzieć.

Po wielu próbach udało mi się wstać. Ostrze schowałam do pudełka z podpaskami. Z apteczki wyjęłam bandaż i odkażacz . Zmyłam krew z ran. Przyłożyłam do nich ręcznik czekając aż przestaną tak obficie krwawić. Następnie odkaziłam je i owinęłam bandażem.

Niezrozumiana ( Rodzina Monet)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz