~~••♡••~~
Poziom mojej frustracji wzrastał z każdym westchnieniem obrzydliwie śmierdzącej baby w tramwaju linii dwadzieścia.
Wszystko zaczęło się od fatalnego początku dnia. A właściwie tygodnia. Jednego i drugiego. Wstałam lewą nogą. I pewnie dla większości osób nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, jednak moja tendencja do wyolbrzymiania wszelkiego rodzaju przesądów nie pozwalała mi o tym zapomnieć.
Ach, chyba powinnam dodać, że u mnie wstanie lewą nogą to fizyczne dotknięcie podłogi nogą mniej przeze mnie lubianą, znajdującą się po części ciała... mniej przeze mnie lubianą. Nie zaś, jak u większości populacji „wstanie lewą nogą" czyli niefortunne oblanie się poranną kawą, czy też zabrudzenie żakietu pastą do zębów.
Zresztą wyolbrzymianie przesądów i tak brzmi łagodniej niż nerwica natręctw albo zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, to też nie mam, póki co, ochoty na diagnozy żadnych lekarzy i wolę sobie żyć ze swoimi dziwactwami ramię w ramię.
– Przesuńcie się dalej, bo przeze mnie nie zamkną się drzwi! – krzyknęła kobieta do tłumu w dwudziestce o siódmej dwadzieścia trzy. – Przecież na środku jest dużo miejsca! A ja nie mam jak wejść! – darła się jak nienormalna.
– Ale tam też nie ma już miejsca – powiedziałam brzmiącym spokojnie głosem.
– Jest miejsce! Widziałam jak szłam do tramwaju! – darła się idiotyczne do nie mogącego zrobić nic tłumu. – A ty gówniaro nie dyskutuj! – wrzasnęła na mnie, ale to jeszcze wcale nie było najgorsze. Po prostu w tym właśnie momencie odór baby dotarł do mnie. A ja do brudasów szacunku nie mam. Za grosz.
Znienawidziłam ją. Miałam ochotę wyciągnąć pistolet i odstrzelić jej łeb, obserwując jak krew i mózg obrzygują pasażerów. Po chwili jednak zdałam sobie sprawę, że zaczęło by śmierdzieć jeszcze bardziej. Potem uświadomiłam sobie, że ja nie mam żadnego pistoletu, bo niby skąd. Dopiero trzecia (a może już czwarta?) myśl dotyczyła rozprawy nad dobrem i złem, i nieco nawet ochłonęłam na myśl o tym, że nie wolno nikogo zabijać, a już na pewno nie dlatego, że śmierdzi.
Natłok myśli tak mnie zaaferował, że w ostatniej chwili zorientowałam się, że powinnam wysiąść, bo tramwaj już dawno ruszył i nawet zdążył przejechać przystanek.
Wyszłam. Poczułam podmuch rześkiego, mroźnego wręcz powietrza. Uśmiechnęłam się. Zimą nie czuć tak bardzo smrodu. Jednak, poza tą zaletą zimy, nie dostrzegałam już żadnych innych.
Szłam szybkim krokiem, jakby jeszcze podenerwowana podróżą, ale i z lekką ekscytacją. Czułam, że to nie koniec wydarzeń na dziś, i choć niespodzianek nienawidzę, bo moje życie zaplanowane jest co do sekundy, adrenalina przepływająca przez komórki mojego ciała była jak narkotyk. Czułam podniecenie. I trach.
Stało się. Wywróciłam się na środku schodów prowadzących na mój wydział. Było tam jakieś sto osób. Każdy patrzył na mnie z litością, ale tylko przez dwie, może trzy sekundy. Później salwy śmiechu przeszyły moje ciało. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to powiedzieć coś...
Myśl! Myśl dziewczyno. Nic. Pustka. Do głowy nie przyszło mi nic, ale usta same się otworzyły.
CZYTASZ
Ouh là là! [ZAKOŃCZONE] 18+
RomansaUla - młoda, zabawna, zapracowana i strasznie zakompleksiona. Trochę trzepnięta. Kuba - pewny siebie, jeszcze zabawniejszy i bardzo zajęty. Zwykle zrównoważony. Gdy los krzyżuje ich drogi, wiadomo, że to przeznaczenie. Co może pójść nie tak? Obydwoj...