Rozdział 1

28 7 19
                                    

Rozdział 1

Elias

Byłem zdeterminowany, by ją odnaleźć. Harald wyznaczył mój oddział do pilnowania lewego skrzydła zamku, a Vivianna musiała być gdzieś tutaj. Niewiele brakowało, bym w końcu dopiął swego. Większość ludzi zostawiłem w głównym korytarzu, rozkazując im, by nikogo nie wpuszczali ani nie wypuszczali. Kilku gwardzistów wysłałem do innych wejść, ale sam musiałem przeczesać komnaty.

Przeszukiwałem jedno pomieszczenie za drugim, lecz wszystkie były puste, jakby dawno temu opuszczone. Na meblach osiadał gruby kurz, a pajęczyny rozciągały się w rogach pokoju niczym zapomniane zasłony. Żadnych śladów ludzkiej obecności. Jedynie myszy i szczury przechadzały się po korytarzach, nie niepokojone przez nikogo. Było w tym coś nietypowego, jakby ten fragment zamku od lat pozostawał martwy.

Została mi tylko wieża. Wąskie, kręte schody prowadziły ku górze, gdzie przysięgam, że usłyszałem szmer ruchu. Każdy krok wąskim przejściem przypominał mi o ciężarze zbroi, a napięcie rosło z każdą chwilą.

Gdy dotarłem na szczyt, zamarłem. Erik Warnell. Zaginął dwa lata temu, a kiedyś był moim dowódcą. Zająłem jego miejsce, gdy przepadł bez śladu.

– Co ty... – Próbowałem zapytać, zdezorientowany jego widokiem, ale on przerwał mi natychmiast.

– Nie powinno cię tu być, Eliasie. Odejdź i nigdy nie wracaj. – Jego głos był pełen gniewu, a ręka zdecydowanie powędrowała do rękojeści miecza, jakby chciał mnie ostrzec, że nie zawaha się go użyć.

Chwilę patrzyliśmy sobie głęboko w oczy, starając się wyłapać nawzajem swoje intencje.

– Eriku, musisz mi powiedzieć, co jest za tymi drzwiami. Przepuść mnie. - Powiedziałem spokojnym, choć niepewnym głosem.

Warnell nie zastanawiał się długo. W mgnieniu oka dobył miecza. Nagle ta wielka masa mięśni z nieposkromioną siłą runęła w moim kierunku. Ledwo zdążyłem wyciągnąć własny miecz, by sparować cios, robiąc szybki unik w prawo. Prawie zderzyłem się ze ścianą wieży, gdy jego ostrze świsnęło obok mojej głowy. Dźwięk zderzających się z sobą broni odbił się echem w całym skrzydle zamku.

Nie czekając na kolejny atak, dobyłem sztyletu przymocowanego do prawego nagolennika i wbiłem go w żebra Erika, w ostatniej chwili, zanim zdołał wymierzyć kolejny cios. Jego ogromne ciało zawisło na chwilę w powietrzu, a potem ciężko sturlało się po schodach, znikając z pola widzenia.

Odetchnąłem ciężko, wsparłem się na ścianie i przez moment nasłuchiwałem, czy ktoś jeszcze usłyszał walkę. Na razie panowała cisza. Wiedziałem jednak, że to nie potrwa długo. Musiałem się śpieszyć.

Drżącą dłonią położyłem rękę na klamce, czując ciężar tego, co mogło mnie czekać za tymi drzwiami. Otworzyłem je powoli, starając się nie wydawać żadnego dźwięku. Byłem gotowy na wszystko.

W środku panowała niemal całkowita ciemność. Kilka dogasających świec rzucało nikłe światło, ledwie rozpraszając mrok. Pośrodku stało duże łoże, na które wpadał blady blask księżyca przez świetlik w dachu. Do ram łoża przytwierdzone były grube łańcuchy, na których widniały ślady zaschniętej krwi.

Pod ścianą, naprzeciwko wejścia, siedziała skulona dziewczyna. Jej długie, czarne, falujące włosy były splątane, a końcówki posklejane zaschniętą krwią. Wyglądała na wyczerpaną i przerażoną. Gdy zrobiłem krok w jej stronę, nagle cofnęła się gwałtownie, jakby przerażona moją obecnością. Na początku nie rozpoznała mnie w półmroku, a jej oczy pełne były strachu.

– Vivi... – wyszeptałem jej imię, starając się mówić łagodnie, ale i stanowczo.

Gdy usłyszała moje słowa, spojrzała na mnie zdezorientowana, a potem rzuciła się w panice na drugi koniec pokoju. Była przerażona, całkowicie zagubiona. Ostatni raz widziała mnie ponad trzy lata temu, a nawet wtedy nie znała mnie dobrze. Teraz, zamknięta w tej celi, nie wiedziała, jakie mam intencje, a jej zmysły były pod wpływem panicznego strachu.

– Vivi, musisz mi zaufać. Przyszedłem cię stąd zabrać – powiedziałem szybko, próbując przekonać ją do siebie.

Jej wzrok pozostawał dziki, pełen niepokoju. Wiedziałem, że muszę działać szybko, jeśli chcę ją stąd wyprowadzić. Każda sekunda się liczyła, a ja musiałem znaleźć sposób, by przełamać jej strach.

– Pamiętasz mnie? To ja, Elias. Nie zrobię ci krzywdy, przysięgam. Musimy się stąd wydostać, zanim będzie za późno – dodałem, starając się brzmieć jak najbardziej przekonująco, choć sam czułem, jak czas ucieka.

Jej oczy, choć pełne wątpliwości, powoli zaczynały łagodnieć. Wzięła głęboki, drżący oddech, próbując zrozumieć, co się dzieje. Wiedziałem, że miałem mało czasu, ale musiałem być cierpliwy.

Krew Następcy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz