Rozdział 5
Vivianna
To było najgorsze, co mogło nas spotkać.
Przywództwo nad naszą kampanią przejął Kaelen. Nie było innego wyboru. Reszta była wyraźnie w złym stanie. Nie widziałam, co spotkało ich w kanałach, gdy musiałam uciekać z Kaelenem, ale cokolwiek to było, odcisnęło głęboki ślad. Zamknęli się w sobie, wyciszeni, jakby ich umysły wędrowały gdzieś daleko, w ciemność. Każdy z nich zdawał się intensywnie myśleć, a ich reakcje na każdy, nawet najcichszy dźwięk, pełne były napięcia.
Czułam się podobnie – niezdolna do wypowiedzenia ani słowa przez całą noc. Przypominali mi o mojej własnej walce, którą prowadziłam w głębi siebie. Wszyscy byliśmy jak cienie dawnych osób, trawieni strachem i niepewnością.
Jedynie Kaelen zachowywał pewien porządek myślenia. To on trzymał nas razem, podejmując decyzje, które były konieczne. Musieliśmy działać, bo każda sekunda opóźnienia mogła oznaczać koniec.
Wydostaliśmy się z kanałów wprost w wilgotne, chłodne powietrze świtu. Noc, która zdawała się nie mieć końca, wreszcie minęła, ale ulgi nie przyniosła. Wylot z kanałów prowadził na północ od Jonvering, wprost do rzeki. W pierwszej chwili obawiałam się, że wpadniemy prosto do wody, ale Kaelen, który nas teraz prowadził, szybko dostrzegł skarpę po prawej stronie. Była stroma, wilgotna i śliska od rosy, ale to była nasza jedyna droga. Wspinaliśmy się z trudem, a każdy krok wymagał nadludzkiego wysiłku.
Elias miał wyraźne problemy z wspinaczką. Rany, które odniósł wcześniej, spowalniały go, a każdy ruch zdawał się sprawiać mu ból. Jego twarz była blada, a oczy skupione na każdym kolejnym kroku, jakby całą siłą woli walczył, by nie upaść. Dorian i Thalion nie odpuszczali, ale ich milczenie i wycofanie mówiły więcej, niż jakiekolwiek słowa.
Gdy w końcu dotarliśmy na górę, zatrzymaliśmy się na chwilę, łapiąc oddech. Mury Jonvering wznosiły się za nami, jakby przypominając o tym, co zostawiliśmy w ciemnościach pod miastem. Wiedzieliśmy jednak, że nie możemy tu zostać. Musieliśmy ruszać dalej. Kaelen, nie zważając na zmęczenie, poprowadził nas wzdłuż zewnętrznego pierścienia, trzymając nas z dala od wzroku straży. Okrążaliśmy miasto, zmierzając w stronę wschodnią.
Podczas marszu coś przykuło naszą uwagę. Przy głównej bramie, wisiały nowe sztandary Jonvering. Herb, który pamiętałam od dzieciństwa – zamek z koroną nad nim – został przekreślony czerwoną, skośną linią. Widok ten wywołał we mnie zimny dreszcz. Ta zmiana nie była przypadkowa. To była jawna profanacja symbolu mojego domu. Wiedziałam, że w Jonvering działo się coś, co miało na celu całkowite zatarcie tego, co kiedyś tu było.
Szliśmy dalej, aż dotarliśmy na wzgórze, skąd roztaczał się widok na dolinę. W dole rozciągało się obozowisko armii Veringu – regionu podległego bezpośrednio Jonveringowi. Setki namiotów rozstawionych w dolinie, wozy zaopatrzeniowe, konie i żołnierze przygotowujący się do kolejnych działań.
Zatrzymaliśmy się, przyglądając się obozowi poniżej. Kaelen zmarszczył brwi, wyraźnie próbując zrozumieć, co widzi. Jego wzrok przesuwał się po sztandarach, a ja czułam, że coś go niepokoi.
– Kto rozpoznaje te herby? – zapytał w końcu, obracając się w naszą stronę. – Co to za armia?
Spojrzałam na sztandary i… słowa wypłynęły z moich ust szybciej, niż zdążyłam o tym pomyśleć.
– To… herb rodu Thrallitha – powiedziałam cicho, ale pewnym tonem. – Srebrny sokół na niebieskim tle.
Kaelen spojrzał na mnie zdziwiony, a ja poczułam dziwne drżenie. Nie z powodu samej wiedzy o herbach – w końcu uczono mnie tego od dziecka. Miałam trzynaście lat, gdy zmarł mój ojciec, a wcześniej to on dbał, bym znała każdy szczegół na temat polityki i symboli naszych sąsiadów. Zaskoczyło mnie coś innego – fakt, że w ogóle się odezwałam. Jeszcze niedawno nie mogłam zebrać myśli, a teraz słowa wypływały ze mnie bez trudu.
CZYTASZ
Krew Następcy
Fantasy„Krew Następcy" opowiada o losach dwojga spadkobierców tronów. Vivianna, szesnastoletnia Następczyni tronu królestwa Veringardu, i Aurelian, dziewiętnastoletni Następca tronu cesarstwa Erdoru, muszą zmierzyć się z losem, który odebrał im to, co im s...