Rozdział 7
Vivianna
To była moja wina.
Elias i Kaelen nieśli Doriana, a Thalion ubezpieczał ich, krocząc obok. Ja, wraz ze staruszką i kilkoma mieszkańcami wioski, obserwowałam ich z ukrycia w lesie. Gdy tylko wkroczyli między drzewa, zawołałam ich, ale to, co wydarzyło się potem, zmieniło wszystko.
Chłopi zaczęli szeptać między sobą, a ich spojrzenia przeszywały mnie pogardą. Wiedziałam, że chodzi o magię, choć nie miałam pojęcia, kto w tej stał się wyznawcą mrocznego boga Tharosa. Staruszka, stojąca obok mnie, chwyciła mnie mocno za rękę. Czułam, jak jej dłoń drży, a uścisk stawał się coraz bardziej bolesny. Gdy próbowałam się wyrwać, nachyliła się do mnie, a jej głos, przepełniony wściekłością i pogardą, drżał.
– Kto z nich jest potępiony? – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, Thalion był już przy mnie. Odepchnął staruszkę, celując w nią ostrzem miecza.
– Ktokolwiek spróbuje ją dotknąć, zginie! – Wykrzyknął poważnym, nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Ruszaliśmy w stronę Eliasa, a Thalion, trzymając mnie za sobą, osłaniał mnie przed wzburzonym tłumem. Jednak chłopi, wciąż rzucając podejrzliwe spojrzenia, podążyli za nami, jakby żądni odpowiedzi na pytania, które bali się zadać.
Gdy dotarliśmy do nich, Elias i Kaelen położyli Doriana na miękkiej, porośniętej mchem ziemi. Był ledwo przytomny, a krew przesiąkła niemal całe jego ubranie, co nie wróżyło niczego dobrego. Elias delikatnie odchylił materiał wokół rany – strzała utkwiła głęboko w ciele Doriana.
Nagle spośród chłopów wyłonił się kapłan światła. Jego biała tunika z kapturem była przepasana czerwoną wstęgą na wysokości bioder, a na środku widniał złoty symbol słońca z białym gołębiem w centrum – znak zakonu światła, oddającego cześć Lysandorowi, jednemu z trzech wielkich bogów.
Kapłan uniósł ręce, zwracając się do chłopów:
– Nie bójcie się, ludzie! Światłość zawsze przezwycięży ciemność! Lysandor czuwa nad nami, a szepty mroku nas nie przestraszą!
Odwrócił się w naszą stronę i dodał chłodnym głosem:
– Wydajcie nam maga, byśmy mogli odprowadzić go do Praetorii, a nikomu nic się nie stanie.
Thalion zerknął na Eliasa, który wydawał się zamyślony, jakby próbował zapanować nad emocjami lub ukryć lęk. Kaelen zrobił krok do przodu, odchodząc od Doriana, i stanął między nami a tłumem.
– Nikt nikogo nie będzie wydawał. Odejdźcie, dobrzy ludzie, wśród nas nie ma maga – powiedział, starając się, by jego głos pozostał spokojny i pewny.
Chłopi jednak nie zamierzali odchodzić. Podburzeni słowami kapłana zaczęli krzyczeć, a kilku z nich podeszło bliżej, próbując naruszyć naszą przestrzeń. Atmosfera gęstniała z każdym momentem. W jednej chwili przepychanka przerodziła się w coś groźniejszego – gdy jeden z chłopów spróbował mnie dotknąć, Thalion bez chwili wahania uniósł miecz i jednym szybkim ruchem odrąbał mu dłoń.
Na moment zapadła cisza, przerwana tylko pełnym bólu wrzaskiem rannego chłopa, który wił się na ziemi.
– Ostrzegałem was! Odejdźcie, jeśli nie chcecie skończyć jak on! – Ryknął Thalion, patrząc na tłum z wściekłością.
CZYTASZ
Krew Następcy
Fantasy„Krew Następcy" opowiada o losach dwojga spadkobierców tronów. Vivianna, szesnastoletnia Następczyni tronu królestwa Veringardu, i Aurelian, dziewiętnastoletni Następca tronu cesarstwa Erdoru, muszą zmierzyć się z losem, który odebrał im to, co im s...