sixty five

102 11 12
                                        

Czysto teoretycznie "randka" polegająca na wzajemnym farbowaniu włosów nie brzmiała źle.

Tylko i wyłącznie czysto teoretycznie.

W czystej teorii nie było miejsca na ustalanie szczegółów i rozwijanie myśli. Nie było w niej miejsca, kropka.

W praktyce jednak miejsce było i to nie byle jakie, bo chodziło o półpubliczną, akademicką łazienkę, a dokładniej jedną ze znajdujących się w niej kabin prysznicowych, w której właśnie siedziało dwóch chłopaków, pozbawionych koszulek. Zdaniem Tena miało to zapobiec pochlapaniu ubrań rozjaśniaczem, ale Johnny kompletnie przestał w to wierzyć w chwili, gdy Taj odmówił przyjęcia zaproponowanej mu przez starszego spranej koszulki z logo Batmana. Ten nigdy nie wykazywał nadmiernej empatii do ubrań Johnny'ego i szczerze powątpiewał, żeby niespodziewanie zmienił do nich stosunek. Tym, co bez dwóch zdań zawsze otrzymywało troskę Taja, były natomiast jego wyrzeźbione mięśnie brzucha i to najprawdopodobniej one były faktyczną przyczyną ich obecnego stanu.

I tak, jak zazwyczaj Johnny ochoczo sam zrywał koszulkę zarówno z siebie, jak i z Tena, tak teraz, gdy od bycia nakrytym dzieliło ich jedno pewne szarpnięcie za zasłonkę, nie czuł się z tym obrotem spraw tak dobrze, jak by tego chciał.

Sam Ten na pewno nie polepszał sytuacji, biorąc pod uwagę jego nieustające, bezwstydne natręctwo, brak jakiejkolwiek kontroli głośności oraz od kilku minut ciche pomruki i niepotrzebnie sensualne komentarze w reakcji na zwinne ręce Johnny'ego pracujące nad jego skalpem.

— Ten, błagam cię, skończ — wymamrotał Amerykanin, doskonale zdając sobie sprawę, że chwilę temu ktoś wszedł do łazienki. Jego przyjaciel również był tego świadomy, z tą różnicą, że w jego przypadku lepiej byłoby, gdyby jednak o tym nie wiedział, bo obecność ów jegomościa zdawała się działać na niego odwrotnie niż powinna. Johnny sam już nie był pewien, czy powodem były ekshibicjonistyczne fantazje Tena czy jego nigdy nie kończąca się pogoń za adrenaliną. Może jedno wynikało z drugiego, ale i w tym wypadku Seo nie wiedział, co było pierwsze, przysłowiowe jajko czy kura.

Innym, choć równie ważnym, aspektem tej sytuacji był fakt, że Johnny'emu daleko było do świętości, za to wyjątkowo blisko do słabości na wszystko, co z Tenem związane, więc ten jego, pożal się Boże, teatrzyk zbierał żniwa w postaci powoli wzrastającej temperatury jego ciała. Warto też napomknąć, że Taj aktualnie wygodnie siedział między udami Johnny'ego.

Ten westchnął głęboko, odchylając głowę do tyłu.

— Nie mogę się powstrzymać... — wyznał w odpowiedzi. — Sam wiesz, jak działa na mnie twój dotyk.

Na to Johnny parsknął śmiechem, chwilowo zagłuszając frasobliwe mycie rąk ich nieproszonego gościa, bowiem Ten nawet nie mógł udawać, że rozjaśniacz, którym starszy go "dotykał", nie próbował spalić jego skalpu żywcem. Niewielka ilość tego żrącego paskudztwa wcześniej chlapnęła Johnny'emu na rękę, w efekcie drażniąc jego skórę, więc marne aktorstwo Taja było co najwyżej śmieszne. Z drugiej strony, z Tenem nigdy nic nie wiadomo. Może faktycznie czerpał nieopisaną przyjemność z zadawanego mu przy pomocy rozjaśniacza bólu.

Tak czy inaczej Johnny nie dał młodszemu żadnej werbalnej odpowiedzi, skupiając się na odgarnięciu powoli jaśniejących kosmyków za uchem chłopaka, gdzie wciąż pozostawała niewielka czarna plama, na którą przypadkiem nie nałożył produktu.

— Co? Co cię niby bawi? — spytał Ten, odwracając się gwałtownie, gdy Johnny kontynuował swoje śluby milczenia. — Nic, co powiedziałem, nie było ani żartem, ani nawet kłamstwem.

Seo uśmiechnął się pod nosem, wzrokiem wciąż pozostając na pędzlu z bladoniebieską mazią, na co brwi młodszego w odpowiedzi ściągnęły się jeszcze bardziej, co Johnny zobaczył dopiero, gdy Ten wepchnął się w jego pole widzenia.

no bitches? ↳johntenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz