Rozdział 7

185 24 8
                                    

*ARGON*

Mógłbym skłamać, powiedzieć, że nie wiem, co się właściwie wydarzyło ani jak do tego doszło. Nie zamierzałem łgać. Sarah była moja, Tarna i nikogo innego. Była nasza, zwłaszcza gdy tak słodko jęczała wskutek pieszczot, jakie jej serwowaliśmy.

Kolejne szarpnięcie za włosy z pewnością nie oznaczało sprzeciwu. Podobało się jej, domagała się uwagi, mimo że ze słodkich usteczek nie padały żadne konkretne komendy. Ciało Sarah mówiło więcej niż słowa. Te mogły kłamać, ale reakcje posiadała szczere.

Wygięła się pode mną, gdy zszedłem pieszczotami niżej. Wygranie walki z przeklętym paseczkiem skończyło się rozdartym materiałem spoczywającym częściowo na łóżku i podłodze. Gdzieś tam znajdowały się szczątki paska i szlafroczka, na którym wciąż częściowo leżała. Zresztą moje ubranie też pozostawiało wiele do życzenia, Sarah miała nie tylko śliczne pazurki, ale również użyteczne.

Ręką przesłoniła usta. Bladego pojęcia nie miałem, po co, skoro jej jęki i stłumione krzyki Tarn wyłapałby teraz nawet z lasu. Prężyła się i wiła, szczególnie wskutek smagnięć języka, gdy delektowałem się sokami pożądania wypływającymi z nagiego ciała partnerki. Luna nie tylko pachniała obłędnie. Krzyknęła, gdy wsunąłem język do środka i palcami jednej ręki rozsunąłem srom.

Czułem, jak blisko była, ale egoizm wziął górę. Nie chciałem, by doszła, jeszcze nie. Kilkukrotnie wypełniłem Sarah językiem, po czym wróciłem na wyższe tereny. Teraz miałem okazję je zbadać, a przynajmniej miałbym, gdyby ta diablica grzecznie leżała na plecach.

Zaledwie dwa razy liznąłem ślad po ugryzieniu. Stymulacja przez połączenie naprawdę działała i wreszcie mieliśmy z Tarnem okazję sprawdzić teorię w praktyce. Za trzecim smagnięciem wymamrotała nieskładnie moje imię, a gdy już prawie zassałem wrażliwą skórę, zaskoczony wylądowałem na plecach. Dzięki księżycowi, Sarah miała odpowiednio duże łóżko, inaczej spadlibyśmy na podłogę.

Nawet z pozostałościami maseczki pokrywającej twarz wyglądała seksownie, a gdy w brązowych oczach dojrzeliśmy czyste pożądanie zmieszane z szaleństwem, spuściła głowę. Bynajmniej zrobiła to w akcie zawstydzenia, kiedy niemal rozszarpała mi rozporek, by dostać się do erekcji. Działała instynktownie oraz w totalnym zamroczeniu, co poznałem nie tylko po ruchach. Odetchnęła na widok twardego członka, a gdy prześlizgnęła spojrzeniem z powrotem do mojej twarzy, nawet Tarn zwątpił.

Wspięła się na mnie. Dłonie układała jedna za drugą wzdłuż nagiego torsu. Koszulka nadawała się na śmietnik, ale co mi tam. Przełożyła nogę przez moje, po czym pochyliła się. Przekleństwo rozbrzmiało w powietrzu, kiedy to ona przesunęła językiem po mojej skórze i nawet nie zrobiła tego na członku, tylko na brzuchu. Już i tak byłem w niebie, a przecież wciąż do niczego konkretnego nie doszło.

Pocałowała punkt na brzuchu, następnie wyżej i wyżej. Jeśli ona czuła się choć w połowie tak dobrze jak ja, kiedy liźnięciem przemknęła przez mój sutek, to nawet niebo zdawało się zbyt nisko. Naprężyła się, przyjętą pozycją uwydatniła piersi, które działały lepiej niż magnes. Gdybym był igłą w kompasie, znałbym swoją północ.

Wspięła się po moim ciele wystarczająco wysoko, by twarda erekcja muskała srom, a następnie poruszyła biodrami. Kolejny soczysty wulgaryzm wyrwał się z krtani, choć pewny nie byłem, czy ja go wyrzekłem, czy Tarn. Jeszcze się przecież nie wsunąłem do środka, a prawie eksplodowałem. Ona też była blisko, a oczy z brązowych zrobiły się niemal czarne.

Złapałem za biodra i natychmiast cofnąłem ręce. Ja pierdolę, z kim ten szurnięty księżyc mnie połączył? Warknęła na mnie lepiej niż niejedna wadera, a obnażone zęby ostrzegły, ze rączki mam grzecznie trzymać przy sobie. Gdyby była wilkołakiem, na pewno Tarn brałby ją na łóżku, na podłodze, a później pewnie jeszcze parokrotnie w lesie, bo ledwo panowałem nad przemianą.

Wyzwanie: luna | Bracia Shade #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz