*SARAH*
– Nie jestem ułomna – zakomunikowałam. Mówienie przychodziło mi znacznie łatwiej, więc werbalnie okazywałam niezadowolenie. Gardło bolało tylko trochę, lecz dzięki lekom przeciwbólowym znośnie. – Wyobraź sobie, że mogę sama chodzić.
– A nie mogłabyś przy okazji sama mi podziękować?
Zagryzłam wargi. Argon miał absolutną rację, ale kobieta prędzej z uśmiechem pożarłaby cytrynę nasmarowaną cebulą i czosnkiem, niż przyznałaby się do błędu. Moich z kolei wymienić mogłam całą listę, a zaczęłabym od Jacoba Busbyego. Irytację tymczasem wylewałam na niewinnego Argona, dzięki któremu typ nie tylko mnie nie zgwałcił, ale przy okazji również nie zamordował i nie porzucił moich zwłok gdzieś w krzakach. Szczerze wątpiłam, żeby po czymś takim pozwolił wrócić mi do domu oraz udawałby, że do niczego nie doszło.
Kątem oka zmierzyłam Shade'a. Sprawiał wrażenie skupionego, gdy w ciszy przemierzał mój ogródek. Dotarł do drzwi, ostrożnie postawił mnie na ziemi, a następnie skupił się na zamku. Ręki nie cofnął z mojej talii, ale też nie próbowałam się odsunąć. Jeszcze w szpitalu wyjął klucze z mojej torebki, którą łaskawie później oddał. Za nic nie chciał słuchać, że poradzę sobie sama. Nawet wypisu nie pozwolił mi zabrać, więc odebrał kartę od lekarza, zgiął ją i wsunął w kieszeń spodni.
Zanim przekroczyłam próg, wziął mnie na ręce jak pannę młodą i wkroczył do środka. Nogą zatrzasnął drzwi. Kilka kroków później pokonał schody na piętro, wszedł do sypialni i ułożył mnie na łóżku.
– Dziękuję – odparłam niechętnie.
W rzeczywistości było mi głupio. Sama byłam sobie winna, ponieważ zignorowałam własną intuicję. Co więcej, rugałam mężczyznę, który dobrowolnie otoczył mnie opieką. Nadmierną, ale jednak zaopiekował się mną, choć Tarn mógł rozszarpać nas oboje, zaczynając od Busbyego.
– I tego się trzymajmy, kochanie. – Cmoknął mnie w czoło, a kiedy myślałam, że sobie pójdzie, zaczął zdejmować mi buty. – Na co masz ochotę? – Posłałam mu pytające spojrzenie. – Przynieść ci coś do picia?
– Argon, umiem...
– Lekarz kazał ci odpoczywać – wszedł mi w słowo kategorycznym tonem.
– Odpoczywać, a nie zaprzestać egzystencji.
Zlustrował mnie. Jedną brew trzymał uniesioną, co wespół z lekkim wykrzywieniem warg nadawało jego twarzy sceptycznego wyrazu. Ku mojemu niezadowoleniu nie sprawiał wrażenia, jakby zamierzał odpuścić.
– Masz jakieś problemy z byciem zaopiekowaną? – spytał zmęczonym tonem tuż po tym, jak uspokajająco ścisnął nasadę nosa. – Wiem, że bycie zależną dla tak niezależnej osoby jak ty może być trudne, ale odpuść sobie i pozwól wreszcie komuś się tobą zająć.
– Komuś, czyli tobie?
– A masz lepszych kandydatów? – Warknięcie wybrzmiało z klatki piersiowej Shade'a. Tarn pozostawał cały czas obecny i chyba to był nasz największy mankament. Zero prywatności oraz pełna inwigilacja przez wilka. – Nie? Więc zostaję tylko ja.
– A co, gdybym powiedziała, że...?
– Nie pogrywaj ze mną, Sarah – warknął złowieszczo. Przełknęłam na widok groźnej miny. Nadawałby się teraz na seryjnego mordercę czerpiącego uciechę z każdego trupa poszerzającego kolekcję. Pochylił się, podparł o łóżko, a jego twarz znalazła się przy mojej. – Radzę ci mnie już nie drażnić. Tarn wkroczył na cieniutką granicę cierpliwości, a ja razem z nim, więc bądź tak miła, kwiatuszku, i przestań z nami walczyć – wycedził przez zaciśnięte zęby.
![](https://img.wattpad.com/cover/375964267-288-k198965.jpg)
CZYTASZ
Wyzwanie: luna | Bracia Shade #2
Kurt AdamGdy Theron zdobył lunę, Argon zazdrościł mu skojarzenia. Latami czekał na werdykt księżyca i wyznaczenie partnerki. W końcu samotny wilk, to nieszczęśliwy wilk, a Tarn chylił się już z wolna nad przepaścią rozpaczy. Sarah lubi imprezować. Jej życie...