9 - 𝑤ℎ𝑒𝑟𝑒 𝑎𝑟𝑒 𝑦𝑜𝑢, 𝑑𝑎𝑑?

3 0 0
                                    

To był ten dzień, dziś wraz z Vanille leciałam w poszukiwania taty.

Efim Szeremietiew, tak właśnie nazywał się mój tata, co oznaczałoby że... Mam nazwisko po mamie.

Lot miałyśmy za cztery godziny, więc musiałyśmy już niedługo być na lotnisku.
Wszystko spakowałam aż tydzień wcześniej, bo chciałam zostać tam na chociaż pare dni.
Razem z Vanille zarezerwowałyśmy pokój w uroczym hotelu.

Vanille dzień przed wyjazdem była u mnie na noc, i miałyśmy świetne nocowanie. Wiele rozmów, jak i o Marku, moim tacie, jej młodszej siostrze czy nawet pogodzie.

Jednak w pewnym momencie musiałyśmy się już zbierać, więc zadzwoniłam po Harvey'ego, aby podwiózł nas na lotnisko.

– Udanej podróży - Usłyszałam od szofera.
– Dziękujemy! - Mówiła moja towarzyszka.

Walizki były ciężkie, i to strasznie, jakbyśmy miały w nich cegły. Dźwięk jazdy naszych czarnych bagaży rozlegał się po całym lotnisku.

Załatwiłyśmy wszystkie niezbędne sprawy szybko, po czym usiadłyśmy na krzesłach przy naszej bramce.

– Jeszcze dwie godziny, jak ja nie lubię czekania na swój lot... - Powiedziałam, bo mimo tego że byłam wyspana i gotowa, nie miałam ochoty czekać.
– Dwie? Tylko dwie? Nie wejdę tam... - Vanille bała się lotów samolotami.
– Wejdziesz, wejdziesz... Zawsze się boisz, a później nie jest tak źle, oprócz tego że uszy ci się zatykają - To nie był nasz pierwszy wspólny lot.

Dla mnie ta wycieczka również była trochę... Straszna. W końcu miałyśmy lecieć prawie cztery godziny, a następnie jechać pociągiem szesnaście...

Ale może martwiłam się na zapas? Takie wycieczki czasem są ważne, zresztą, by odnaleźć tatę byłam gotowa zrobić wszystko.

Na szczęście leciałyśmy pierwszą klasą, więc zapewniało nam to dodatkową wygodę. To akurat był plus pochodzenia z bogatego domu.

Dwie godziny były jak nieskończoność, i gdy moja najlepsza przyjaciółka już zasypiała mi na ramieniu powiedziałam:

– Wstawaj, wstawaj! Bo idziemy - Nasza bramka otworzyła się.

Po jakimś czasie wchodziłyśmy do samolotu, wcześniej zaopatrzając się w jedzenie.

– Nie dam rady... No przecież ja nie dam rady... - Vanille ciągle panikowała.
– Mamy najbezpieczniejsze miejsca w samolocie, uspokój się - Powiedziałam, po czym przytuliłam ją dla otuchy.

Podczas lotu robiłyśmy wszystko, dosłownie wszystko.

Grałyśmy w uno, piłyśmy kawę, w ciszy czytałyśmy książki, mimo tego że leżałyśmy obok siebie, i co chwilę dzieliłyśmy się ze sobą reakcjami.

To wszystko bylo przyjemnością, gdy mogłam być obok niej.

Jednak znacznie większą część lotu przespałyśmy, wtulone w siebie z telefonami w rękach.

Obudziło nas dopiero lądowanie, co niezbyt mi sprzyjało, na pewno wolałam wtedy obudzenie się wcześniej.

Szybko przebrałyśmy się i wyciągnęłyśmy nasze bagaże.

Wyglądałyśmy jak wyciągnięte z kontenera na śmieci, ale kto by się tym przejmował.

Później taksówką pojechałyśmy na stację kolejową, by złapać pociąg którym miałyśmy dojechać do miejsca docelowego. Podróże zawsze skupiały się tylko na czekaniu, i tego nienawidziłam najbardziej, choć z nikim się tym nie dzieliłam.

The Grace Of Lavender Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz