Rozdział 2. To tylko sen.

18 7 0
                                    

- Cynthia! - Usłyszałam krzyk swojego ojca i czym prędzej schowałam kolorową kredę pod poduszką. Wiedziałam, że będzie na mnie zły za to, że pomalowałam na różowo ławkę przed domem, dlatego postanowiłam schować się pod łóżkiem i nie wychodzić z tamtąd do wieczora.

- Cynthia, mówię do ciebie! - Wrzasnął tak głośno, że aż podskoczyłam i skuliłam się w rogu.

Po chwili zobaczyłam jak drzwi do mojego pokoju się otwierają i staje w nich Carlos. Mężczyzna kucnął tuż przed moim łóżkiem i zniżył się, by mnie zobaczyć. Jego oczy spotkały się z moimi, co wywołało we mnie falę strachu.

- Cynthia, powiedz co zrobiłaś. - Zwrócił się w moją stronę, ale już o wiele łagodniejszym tonem.

- Pomalowałam ławkę kredą. - Mruknęłam cicho i wcisnęłam się jeszcze bardziej w kąt. Carlos zmarszczył zdziwiony brwi i podniósł się, a następnie usiadł na moim łóżku.

- Czy myśli, że jestem na ciebie zły za jakąś kredę, która i tak się zmyje po deszczu? - W jego głosie usłyszałam kpinę, ale tak, właśnie tak myślałam. - Wyjdź spod łóżka, coś ci pokażę.

Jeżeli tata nie był na mnie zły za kredę, to musiał być zły, za ostatni lot. Podczas treningu spadłam ze smoka akurat w tedy, gdy byłam na skraju jeziora. Poleciałam prosto w drzewa i krzewy, ale udało mi się przeżyć dzięki tej cienkiej granicy. Pod rozłożystymi krzewami znajdowały się mokradła i to one zamortyzowały mój upadek. Ostre gałęzie wbijały tamtego dnia w moje ciało i pozostawiły po sobie kilka blizn, w tym też i na czole. Krwawy ślad do dziś nie chciał zejść i jak to tata mówił - szpecił moją twarz.

Posłysznie wyszłam i stanęłam przed ojciem z opuszconą głową. Carlos stanął naprzeciw mnie i złapał w swoją dużą masywną rękę, moją mniejszą, a następnie wyprowadził przed dom. wolnął ręką otarłam zły, które nagromadziły się w moich kanalikach łzowych, a następnie pociągnęłam nosem.

Ojciec prowadził mnie w stronę zagrody, gdzie znajdowały się nasze smoki. Fayer, Mglistka i Dynier. Mglistka należała mojej mamy. Piękna, szlachetna smoczyca o białych łuskach, jak płatki śniegu. W ziemie często zlewała się z białym puchem, dzięki czemu była niewidoczna z daleka. Kiedy mama żyła, nie było dnia, by na niej nie latała, a teraz Mglistka całe swoje dnie spędzała zamknięta w zagrodzie. Od miesięcy ojciec ani razu jej nie wypuścił, przez co ta się męczyła i mizerniała.

- Wiesz po co cię tu przyprowadziłem? - Spytał mnie Carlos.

Od razu zaprzeczyłam energicznym ruchem głowy i cierpliwie czekałam na odpowiedź ojca. Wyjaśnień, jednak od niego nie otrzymałam, a zamiast tego ojciec pokazał mi gestem ręki bym patrzyła w stronę zagrody.

Trzech mężczyzn podeszło do Mglistki, założyli jej pętle na szyi, a następnie zaczęli za nią ciągnąć, by smoczyca opuściła swoją zagrodę. Panowie nie musieli wkładać w to dużo siły, ponieważ skrzydlata istota, była tak szczęśliwa zbliżającą się wolnością, że od razu za nimi poszła. Jeden z nich położył na trawie, niedaleko zagrody ogromny kawałek pnia drzewa. Zauważyłam również, że w ręku trzyma olbrzymi tasak. Nie rozumiałam po co im to wszystko. Mglistka zawsze była grzeczna, nie potrzebny był jej sznurek. Człowiek w lnianej koszuli pociągnął smoczycę w stronę pnia, a drugi zamachnął się i odciął jej głowę. Krew zaczęła tryskać ze zwierzęcia, a ja zaczęłam piszczeć na ten widok.

- Nie odwracaj oczu. To twoja wina. - Wycedził przez zęby. - Jeżeli nie nauczysz się latać, następny będzie Dynier. - Słysząc te słowa zaczęłam płakać.

"Nie odwracaj oczu. To twoja wina". - Usłyszałam w głowie i obudziłam się zlana potem. Przez chwilę czułam, że nie mogę oddychać, a wszystkie wspomnienia z tamtego dnia wróciły jak tornado i uderzyły w moje emocje niszcząc je doszczętnie.

Luck wciąż spał na sąsiednim łóżku, a ja wiedziałam bardzo dobrze, że nie dam rady zmrużyć już oczu. Przetarłam dłońmi swoją twarz i wstałam z łóżka. Zamierzałam wyruszyć od razu w podróż i nie czekać na chłopaka. Nie chciałam odrywać go od codziennych zajęć tylko przez to, że miałam z sobą problemy.

Nigdy nie mogłam zrozumieć dlaczego ojciec zabił bez powodu dwa smoki. Od zawsze kochał je nad życie, a po śmierci mamy miałam wrażenie, że wszystko przestało mieć dla niego znaczenie.

Dyniera spotkał oczywiście ten sam los co Mglistki. Zastraszenie ojca podziałało w odwrotną stronę i zamiast zmotywować mnie do latania, to jedynie zastraszył przez co jeszcze częściej spadałam ze smoka. Do tej pory pozostała mi blizna po nie udanych próbach ciagnąca się niesymetrycznie od lewej brwi do prawej strony twarzy, aż pod włosy.

W mgnieniu oka zebrałam się i wyszłam z chaty, która należała kiedyś do jego babci. Byla ona stara i powoli się rozpadała, jednak wciąż nadawała się do użytku. Z lewej strony rosły ogromne wierzby płaczące, które były tak wysokie, że jej gałęzie znajdowały sie ponad dachem budynku.

- Pieguza! - Krzyknął w moją stronę Luck stojąc w lichych drzwiach budynku. - Odejdź sama jeszcze tylko o metr, a obiecuje, że wyślę po ciebie Cyklona.

Nie spodziewałam się, że uda mu się w czas obudzić. Jak widać niedoceniałam go. Nie bardzo chciałam stanąć twarzą w twarz z Cyklonem, dlatego cofnęłm się kilka kroków w stronę chaty, a następnie postanowiłam poczekać, aż ten się zbierze.

- Już, jesteśmy gotowi. - Odparł po chwili i zamknął drzwi chaty.

Cyklon przeciągnął się ospale i niechętnie podąrzył za swoim panem.

- Na pewno chce ci się iść taki kawał drogi, gdy masz obok siebie takiego zwinnego smoczka? - Spytałam żartobliwie chcąc go wysłać z powrotem do domu.

- Mój zwinny smoczek musi potrenować łapki, a pozatym bolą go skrzydła. - Odparł i wskazał na swojego biednego, zaspanego smoka.

- Rozumiem.

Pani Skrzydlatych BestiiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz