Rozdział 13 grobowiec Balina

1 0 0
                                    


Ciemność Morii zdawała się przygniatać nas swoim ciężarem. Szliśmy w milczeniu, otoczeni nieprzeniknioną ciszą starożytnych tuneli. Czas zdawał się rozciągać, a każde nasze kroki odbijały się echem, które rozbrzmiewało jakby z samego dna przeszłości. Minuty ciągnęły się jak godziny, godziny zmieniały się w wieczność. Cała Moria zdawała się oddychać przyćmionymi wspomnieniami – a ja sama czułam, że z każdym krokiem zapadam się coraz głębiej w swoje myśli.

Szliśmy przez labirynt korytarzy, aż dotarliśmy na rozdroże. Tam, pogrążona w myślach o własnej przeszłości, zatrzymałam się, wspominając chwile, gdy byłam kimś innym... kimś, kto nie wątpił tak bardzo w to, kim jest. W myślach zobaczyłam go – rudowłosego, o złotych oczach pełnych pasji. Kogoś, kto kiedyś znał mnie jak nikt inny. Niezmiennie widzę przed sobą jego twarz.

Myśli przerwał Gandalf, który wstał z zamyślenia i wskazał lewy korytarz: – Tędy.

– Czyli sobie przypomniałeś? – zapytał Pippin, podchodząc nieco bliżej.

Gandalf rzucił mu tylko szybkie, zniecierpliwione spojrzenie: – Nie, ale tutaj najmniej śmierdzi. Zapamiętaj sobie, Peregrinie Tuku – jeśli kiedyś się zgubisz, podążaj za nosem.

Ruszyliśmy za nim, a mroczne korytarze prowadziły nas coraz głębiej, aż weszliśmy do dużej sali. W jej centrum stał stary, kamienny grobowiec. Wysoki blok z białą płytą lśnił w słabym świetle, ukazując wyryty napis: „Balin, Syn Fundina, Władca Morii". 

Grobowiec był otoczony szczątkami– leżały tam rozrzucone zbroje, zniszczone oręż, ślady dawnej walki. Kiedy patrzyłam na te resztki życia, czułam dziwne przygnębienie. To miejsce było przepełnione żalem i tragicznym zakończeniem marzeń krasnoludzkiego ludu.

Gandalf sięgnął po starą księgę leżącą w pobliżu grobowca. Jej poszarpane strony nosiły ślady wilgoci i kurzu, jakby każde słowo w niej zapisane skrywało tajemnicę strachu. Powoli otworzył księgę i zaczął odczytywać tekst na głos, a jego słowa odbijały się echem w murach:

– „Ziemia drży... bębny w głębinach... nie możemy wyjść... W mroku przemyka cień...nie możemy wyjść ...nadchodzą."

Pippin, w swojej nieuwadze, nieopatrznie oparł się o jeden ze starych szkieletów, który z trzaskiem wpadł do pobliskiej studni, pociągając za sobą metalowe wiadro. Dźwięk rozlegał się jak wstrząs, a każdy z nas zamarł. Cisza, która zapadła po tej katastrofalnej pomyłce, była jeszcze bardziej przejmująca, jakby cała Moria właśnie wstrzymała oddech.

Gandalf odwrócił się do Pippina z gniewnym spojrzeniem. – Głupi Tuk! Może lepiej od razu tam wskocz i oszczędź mi mam głupoty!

Nagle rozległ się głuchy, głęboki dźwięk – jakby dźwięk bębnów, przyspieszające bicie serca. Każdy kolejny rytm bębna zbliżał się coraz bardziej. „Bum... bum..." Wszyscy zamarliśmy.

– Orkowie – odezwał się cicho Legolas, a jego oczy były pełne determinacji.

Boromir rzucił się ku drzwiom i, pośpiesznie zatrzaskując je, odwrócił się do nas. – Mają jaskiniowego trolla!

Legolas i Boromir rozpoczęli szybką próbę barykadowania wejścia toporami, próbując kupić nam nieco czasu. Wyciągnęłam miecz, a jego srebrne ostrze zalśniło w słabym blasku, jakby gotowe na nadchodzącą walkę. Serce biło mi szybko, a myśl o Maironie powróciła – o jego oczach, które zawsze błyszczały niebezpiecznym ogniem. To, czego kiedyś mogłam w nim szukać, było teraz wrogie, złowrogie i zatrute potęgą.

Drzwi wybuchły w drzazgach, a orkowie wdarli się do środka. Walka rozgorzała natychmiast. Widziałam Aragorna i Boromira, odpierających fale wroga. Przecinałam powietrze mieczem, czując, jak adrenalina napędza każdy ruch, każdy obrót. W pewnym momencie jaskiniowy troll, olbrzym o przerażającej sile, rzucił się na nas, roztrzaskując wszystko, co stanęło mu na drodze.

Widziałam, jak włócznia potwora nagle przebija ciało hobbita. Wszystko działo się jak we mgle, jakby rzeczywistość sama zwolniła, a ja krzyknęłam w panice, czując, jak lodowaty strach wypełnia mnie od środka.

- Frodo !

Legolas, z zimną precyzją, posłał strzałę prosto w twarz trolla. Potwór zawył i zatoczył się do tyłu, padając martwy na kamienną posadzkę. Wszyscy pobiegliśmy do Froda. Aragorn, klęcząc przy nim, sprawdzał, czy jest jakakolwiek szansa na ratunek. Sam drżał ze strachu.

– On... on żyje! – Sam wyrzucił z siebie z niedowierzaniem.

– Nie jestem ranny – wyszeptał Frodo słabym, acz spokojnym głosem.

Aragorn spojrzał na niego w osłupieniu. – Ta włócznia zabiłaby nawet dzika. – Słowa Aragorna były pełne podziwu i zdumienia.

Wtedy Frodo uniósł swoją koszulę, odsłaniając pod nią kolczugę z mithrilu. Gandalf spojrzał na niego z uznaniem. – Chyba nie doceniamy tego hobbita – powiedział, a jego głos brzmiał z cichym szacunkiem.

Serce wciąż mi biło niespokojnie, a na plecach czułam zimny dreszcz. Przeżyliśmy tę walkę, ale miałam świadomość, że prawdziwe niebezpieczeństwo wciąż czekało na nas w głębinach Morii.

Usterka? (Władca pierścieni)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz