rozdział 2

1 1 0
                                    

Lucas

Poczułem zapach cygar, zanim wszedłem do pomieszczenia. Wchodząc do przestronnej sali, jej ogrom i chłód otoczyły mnie jak lodowata aura. To nie była moja przestrzeń. Pomieszczenie zdominowane przez ciemne drewno, granatowe zasłony i przepych, który mówił jedno – tu nie ma miejsca na błędy. Siedziałem, czekając, aż wszystko się zacznie. Czułem na sobie wzrok wszystkich obecnych w sali, ale nie reagowałem. Znałem te spojrzenia, pełne napięcia i niepewności, jakby każdy z obecnych wyczekiwał, co zrobię.

Stół w kształcie litery „U” stał pośrodku pokoju, zajmowany przez kilku mężczyzn, którzy wyglądali jak wyjęci z najgorszego koszmaru, każdy noszący pozory profesjonalizmu, ale każdy z nich miał na sobie coś, co mogło przypominać świadomość nieuchronności tego, co miało nastąpić.

I wtedy do sali wszedł Theodor West. Mężczyzna, który przez całe moje życie stał się synonimem władzy. Twardy, bezlitosny, z każdą linią na twarzy przypominający, jak daleko jest w stanie się posunąć, by osiągnąć to, czego pragnie. Jego obecność nie budziła strachu – wzbudzała podziw. Całe jego istnienie było zbudowane na zasadzie nieustannego dążenia do celu, a ja miałem pełną świadomość, że w tej grze, którą rozgrywał, nie było miejsca na słabość. A więc siedziałem tam, gotów na kolejny krok.

-Lucas, usiądź - głos Theodora brzmiał jak rozkaz, ale nie oczekiwał sprzeciwu. Tak działał. Jego słowa nie miały dyskusji. A ja? Jako syn mafiosy z Nowego Jorku, także nie miałem prawa wahać się.

Wstałem i zasiadłem naprzeciw niego. Czułem, jak powietrze w pokoju gęstnieje, jak każda sekunda w tym pomieszczeniu staje się coraz bardziej napięta. Właśnie rozpoczynała się rozmowa, która miała zmienić wszystko.

-Czego oczekujesz, Theodorze? - zapytałem spokojnie, nawet jeśli w środku czułem, jak adrenalina przepełnia moje żyły.

Theodor patrzył na mnie przez chwilę, jakby zastanawiał się, czy mówić wprost, czy obrócić wszystko w żart. Ale to nie była chwila na żarty.

-Przyjacielu, mam dla ciebie propozycję, która może zmienić przyszłość naszych rodzin. - powiedział, rzucając spojrzenie na kilku obecnych mężczyzn, którzy zajmowali miejsca w pokoju. - Mamy plan, który może być kluczem do wzmocnienia pozycji obu naszych rodzin. I to nie jest negocjacja. To jest nasza przyszłość.

Jego słowa wbiły się we mnie jak nóż. Wiedziałem, że nie mówi o żadnym prostym sojuszu. To miało dotyczyć czegoś bardziej osobistego. Zanim zdołałem zareagować, Theodor rozłożył na stole dokumenty. Nie patrzyłem na nie od razu, wiedziałem, że to nie jest tylko kwestia podpisu. To była propozycja, która mogła zmienić życie.

-Chcę, żebyś poślubił moją córkę. Milę. - Jego głos był pewny, bez najmniejszego śladu wahania. - Zawrzemy sojusz, który zabezpieczy przyszłość naszych rodzin.

Te słowa miały w sobie coś, co przeszywało mnie do szpiku kości. Spojrzałem na niego zaskoczony, choć wiedziałem, że w tym świecie nic nie jest przypadkowe. I jednak, mimo wszystko, propozycja była zbyt osobista.

-Mila? - powtórzyłem, starając się ukryć wszelkie emocje, jakie mogły się pojawić. - Młoda prawniczka, prawda?

Theodor skinął głową, jakby to miało nie wymagać żadnego dodatkowego wyjaśnienia.

-Tak. Ale nie to jest najważniejsze. Oczywiście, jej talent, inteligencja to tylko część, ale my potrzebujemy tego sojuszu. Twoje umiejętności, Lucas, i pozycja w Nowym Jorku mogą naprawdę wzmocnić naszą pozycję w Europie. A ja chcę mieć pełną kontrolę nad tym, co się dzieje. Ona to zaakceptuje, sama nie będzie miała wyboru.

Nie miałem wątpliwości, że te słowa miały pełne znaczenie. Miałem wrażenie, że Theodor wiedział, że nie będę miał wyboru. On wiedział, jak działa ten świat. Dla niego nie było miejsca na opór. A ja wiedziałem, że jeśli chcę utrzymać swoją pozycję, nie będę mógł odmówić.

-A Mila? Jakie ma zdanie na ten temat? - zapytałem, patrząc w jego oczy. Nie czułem współczucia, ale chciałem wiedzieć, co takiego zaplanował dla niej.

Theodor wyprostował się w fotelu, a w jego oczach błysnęła pewność siebie.

-Ona nie ma wyboru. To nie kwestia jej opinii. To kwestia rodziny, Lucas. - Jego głos był chłodny jak lód, nie pozostawiający wątpliwości, że decyzja została już podjęta. - Ona nie rozumie, co to oznacza. Ale ty musisz to zrozumieć. To będzie dobra okazja. A po wszystkim, razem stworzymy niepokonane imperium.

Byłem mafiosą, znałem reguły tej gry. Zawsze były one jasne. Połączenie sił dwóch potężnych rodzin mogło zmienić całą równowagę. Ale ja nie potrzebowałem do tego żony. Ani kobiety, którą miałbym traktować jak część układanki. I mimo wszystko czułem, że propozycja Theodora nie miała być tylko sojuszem – ona miała sprawić, że będę związany z jego córką na zawsze.

Przyglądałem się dokumentom. Widziałem, że nie było tu miejsca na sprzeciw. To był układ, który miał zostać zawarty bez względu na to, co myślałem.

-W porządku. Ale wiesz, że nie obiecam, że będzie to łatwe. - powiedziałem, patrząc na niego z determinacją. W tej grze nie było miejsca na emocje. Po prostu musiałem to zaakceptować.

-Właśnie o to chodzi, Lucas. To nie ma być łatwe. - odpowiedział, jakby wyczekiwał mojej zgody. - Zobaczysz. Czas, który spędzisz z Milą, sprawi, że będziecie się wzajemnie potrzebować. I wtedy żadna inna siła nie będzie mogła nas zniszczyć.

Wiedziałem, że nie mam wyboru. Jeśli chcę utrzymać swoje miejsce w tej grze, będę musiał przyjąć ten układ. To nie miało nic wspólnego z uczuciami. To był tylko ruch strategiczny, który miał zapewnić moją przyszłość.

-Niech tak będzie. - powiedziałem w końcu, zaciśniętymi zębami. - Ale jeśli ją skrzywdzisz, Theodorze, zapomnij, że masz w kimkolwiek sojusznika.

Theodor uśmiechnął się, nie odzywając się. Jego oczy mówiły wszystko. Zrozumiał, że nie zamierzam dopuścić, by ta sytuacja wymknęła się spod kontroli.

Podaliśmy sobie ręce. W tej grze nie było miejsca na błędy.

Beneath the SurfaceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz