Rozdział 8

18 4 0
                                    

Słysząc hałas na klatce schodowej, schowałam się w niewielkim pomieszczeniu obok mieszkania sąsiadów. Było to pomieszczenie gospodarcze. Chcąc zamknąć drzwi zauważyłam, że z kieszeni kurtki wypadła mi karta, wyciągnęłam rękę, by po nią sięgnąć i poczułam jak ktoś chwyta moją dłoń. Przestraszyłam się i próbowałam wyswobodzić się z uścisku. Drzwi uchyliły się bardziej a ja ujrzałam Matthew. Spojrzał na mnie, na moje pełne od łez oczy i zerknął na moją trzy miesięczną siostrę, którą trzymałam na rękach.
- O mój Boże. - jego głos się łamał. - O mój Boże. - powtórzył i pogłaskał śpiąca Maję.
- Ona miała dopiero czterdzieści jeden lat. - powiedziałam cicho, ledwo wydobywając z siebie jakikolwiek dźwięk, czując jak kolejny raz łzy spływają po moim policzku.
Moi rodzice wpadli, matka zorientowała się dopiero w połowie ciąży. Kiedy ogłosiła radosną nowinę, ojciec skakał z radości, ale nie na długo. Rzucił się w wir pracy i tyle go było widać. A my z Kornelią byłyśmy dorosłe.
Kiedy urodziła się Maja stała się naszym oczkiem w głowie. Matthew nie zdążył się dowiedzieć, że mam kolejną siostrę, ponieważ trafił za kratki. A ja przestałam mu pisać w listach co dzieje się u mnie, odpowiadając tylko na jego krótkie wiadomości. Mała urodziła się jako wcześniak w ósmym miesiącu.
- Zabieram Was stąd. - szepnął i pomógł mi wstać.
Zabrał torbę, która leżała obok. Była sporej wielkości.
W głowie dudniły mi słowa sprzedawcy ze sklepu. Musisz uciekać. Pomyślałam więc, że to o tej burzy mówił. W pośpiechu zapakowałam tylko kilka najpotrzebniejszych rzeczy dla siebie i resztę wypełniłam wszystkim co potrzebne było Mai. Udało mi się też wygrzebać z głębi szuflady jedyne zdjęcie z Matthew jakie miałam oraz zabrać trochę pieniędzy, które mama miała schowane za niewielkim obrazem w przedpokoju.
- Musimy jechać po Kornelię. - Oznajmiłam, kiedy znaleźliśmy się już na szóstym piętrze.
- Ona już jest bezpieczna. - odpowiedział.
- Dlaczego nie jedziemy windą? - dociekałam.
Mat wychylił się przez barierkę i ujrzał faceta, który szedł do góry, coraz bardziej zbliżając się do Nas.
- Dlatego. - wskazał na dół i przyłożył palec do ust.
Cofnęliśmy się kilka stopni i stanęliśmy na piętrze rozglądając się w poszukiwaniu miejsca do schowania. W pośpiechu i pełnej ciszy sprawdzaliśmy każde drzwi do mieszkania. Nie wiedzieć czemu jedne z nich były otwarte.
- Nie wchodź tam. To może być pułapka.- Powiedział Mat, zatrzymując mnie.
- Masz inny pomysł ? - Zapytałam, a on przecząco pokiwał głową. Mieszkanie było zupełnie puste.
Maja cały czas grzecznie spała w moich ramionach. Patrząc na tą małą istotkę, serce jeszcze bardziej pękało mi z bólu.
Matthew stanął przy drzwiach nasłuchując czy nikt nie idzie.
Wyciągnął telefon z kieszeni kurtki, wybierając numer i przyłożył do ucha.
- Prank, mamy kłopoty. - powiedział, kładąc rękę na biodro i odwracając się w moją stronę.
- Tak, jesteśmy na szóstym. Ok. - rozłączył się i podszedł do mnie.
Chwycił moją twarz w swoje dłonie, spoglądając głęboko w oczy.
- Zrobię wszystko, by Was chronić. - wyznał, przykładając czoło do mojego.
- Tak bardzo się boję...
- Musisz być silna. Dla niej, dla siebie, dla Nas.
Spojrzałam na niego a on delikatnie przejechał palcem, ocierając łzy z policzków.
Po chwili drzwi się otworzyły, Matthew zasłonił nas swoim ciałem.
- Czysto. - oznajmił nieznajomy głos.
- Musimy stąd iść. - Matt odwrócił się i schylił po torbę.
Objął mnie i razem wyszliśmy na klatkę.
Schodząc po schodach, widziałam leżącego mężczyznę, trzymającego broń.
Nieznajomy, cofnął się kilka stopni i zabrał ją, chowając za pasek spodni z tyłu.
Samochód czekał na nas pod wieżowcem. Za kierownicą, siedział sprzedawca ze sklepu. Wsiadłam na tylne siedzenie razem z Mathhew, cały czas trzymając Maję na rękach.
- Thomasa już znasz. A to jest Prank. - Mat przedstawił mi mężczyzn.
Faceta, który siedział przede mną kojarzyłam z telewizji. to On uciekł razem z Matthew z więzienia.
Nie odezwałam się ani słowem. Rozsiadłam się wygodnie na tylnym fotelu, układając moją małą iskierkę na klatce piersiowej. Drobniutkie rączki, ułożyły się nad głową a ja głaskałam jej twarz, nie potrafiąc powstrzymać łez.
- Czeka nas długa droga. - odezwał się facet siedzący przede mną.
Spojrzałam w okno i poczułam jak dłoń Matthew łagodnie zaciska się na mojej nodze. Zerknęłam na niego, a jego oczy wędrowały na mnie i na malutka istotkę, która leżała na mnie. Ponownie odwróciłam twarz w stronę okna, krajobraz za nim znikał centymetr za centymetrem.
Przymknęłam oczy, czując że powoli odpływam.
- Lilianno obudź się. - Usłyszałam po trzech godzinach jazdy. - Za chwilę będziemy na miejscu.
- Gdzie jesteśmy?
- Zbliżamy się do Milwaukee.
Przeciągnęłam się powoli, dostrzegając, że Maja nie śpi na moim brzuchu.
Mój wzrok skierował się w stronę Matthew i ujrzałam jak trzyma ją na rękach i karmi.
- Nie chciałem Cię budzić. Na całe szczęście wszystko co potrzebne dla niej zabrałaś. Znalazłem butelkę i mleko. Prank miał trochę wody. Wprawdzie nie ciepła ale mała chyba najedzona.
Moje usta ułożyły się w pół uśmiechu. Ten widok mnie rozczulił. Miałam przeczucie, że Mat byłby dobrym ojcem.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że powinnam powiadomić swojego.
- Muszę zadzwonić. - schowałam rękę do kieszeni, wyciągając rozładowany telefon.
- Nie możesz. - Usłyszałam.
- Dlaczego ? Przecież ojciec powinien wiedzieć co się stało.
- Nie. - Matthew nieco uniósł głos. - Wytłumaczę Ci wszystko jak będziemy na miejscu. Zaufaj mi.
Kilkadziesiąt minut później byliśmy już na miejscu. Samochód zatrzymał się pod wielkim opuszczonym magazynem nad jeziorem. Wysiadłam z samochodu, rozglądając się dookoła. Zabierając od Matthew Maję.
Kolejny raz poczułam jak jego ramię mnie obejmuje. Coraz bardziej zaczęłam zdawać sobie sprawę, że tylko przy nim będę bezpieczna. A może tylko mnie się tak wydawało i próbowałam sobie wmówić, że tak właśnie będzie.
Wchodząc do środka widziałam kilka starych kanap rozstawionych pośrodku. Dwa nadszarpnięte zębem czasu kampery i schody, które prowadziły na trochę wyższe piętro. Przystanęłam w pół kroku rozglądając się dookoła, Matthew i jego kolega mnie wyprzedzili.
- Wreszcie jesteś. Gdzie byłeś. - odezwał się mężczyzna niskim, lekko zachrypniętym głosem.
Mat odsunął się delikatnie w bok i odwrócił się, stając między nami.  Naprzeciw mnie dostrzegłam wysokiego, dobrze zbudowanego, łysego faceta po czterdziestce. Staliśmy tak chwilę, przyglądając się sobie. Kolejny, który wydostał się z więzienia Mountain Prison.
- Co ona tu robi ? - zapytał wściekły a jego oczy płonęły złością.
Nie zdawałam sobie sprawy dlaczego, przecież się nie znaliśmy.
- Luc. One tu zostaną. - Mat odpowiedział  zbliżając się do brata.
Kiedy padło jego imię, już wiedziałam, że to ten gość, o którym nigdy wcześniej Mathhew mi nie powiedział.
- Nie! - Krzyknął. - Nie. One tu nie zostaną.- Powtórzył po chwili, wymachując ręką.
- Luc przestań!
Bracia kłócili się. Ich krzyki obudziły Maję, która zaczęła płakać.
- Ten większy jest mój. Zaczekaj tam na mnie. - Mathhew podszedł, wskazując na kamper i chwytając moją twarz, złożył pocałunek na czole.
Zrobiłam tak jak prosił. Wchodząc do środka, skierowałam się na lewo, gdzie znajdowała się niewielka sypialnia.
Ich krzyki nie ustawały. Ułożyłam Maję pośrodku łóżka, układając wokół niej poduszki. Nie słuchając dalszej prośby ukochanego, wyszłam stamtąd i stanęłam przy kamperze, przyglądając się jak nadal się kłócą.
- Powiedziałeś jej ?
- Nie, to nie jest najlepszy moment.
Luc pochylił się opierając ręce na kolanach.
- Ona musi wiedzieć. Kurwa! Musi wiedzieć, że to jej ojciec mnie w to wszystko wrobił. - podniósł się i spojrzał w moją stronę.
Matthew odwrócił się w moim kierunku. Jego oczy zrobiły się wielkie, chciał coś powiedzieć ale wyglądał, jakby zabrakło mu tchu. 
Te słowa to był kolejny cios, zadany prosto w serce. Czułam jak nogi robią się miękkie i nie są w stanie utrzymać ciężaru ciała. Osunęłam się na ziemię, tracąc przytomność.

Osądzeni Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz