Rozdział 10

11 2 0
                                    

    Asher

Siedziałem w moim biurze w El Diablo oglądając obraz z kamer na moim laptopie. Interesujące. Działało tylko kilka, te, o których istnieniu wiedziałem tylko ja. Splotłem ze sobą ręce, opierając łokcie na biurku.

Co ona tu robiła? Po co zjeżdżała na dół, przecież klub był u góry. Kto ją przysłał? Czego chce?

Tyle pytań, a żadnej odpowiedzi.

Widząc jak zakradła się do sali bankietowej, wybrałem numer do mojej asystentki.

– Marco ma zjawić się teraz w moim biurze. Natychmiast.

– Oczywiście, rozumiem – odpowiedziała brunetka, a ja odłożyłem telefon z powrotem na stół.

Chciałem zobaczyć co knuje moja mała Hope. Jak wykorzysta sytuację.

Dałem jej szansę, zobaczymy czy z niej skorzysta.

Widziałem jak cała trójka zmierza w moim kierunku. Kiedy Marco zapukał do moich drzwi, szybko zminimalizowałem obraz na laptopie.

– Szefie. – Zamknął za sobą drzwi.

– Jak idą przygotowania? – spytałem od razu.

– Wszystko idzie na razie zgodnie z planem.

– Rozumiem.

– Mogę w czymś pomóc? – zapytał po chwili ciszy.

– Co jeszcze zostało do zrobienia? – Wymyśliłem na poczekaniu.

– Na dzisiaj to dokończyć tylko wystrój głównej sali i wstawienie nowych drzwi. Do końca tygodnia mają wymienić reflektory, a za tydzień przyjeżdża ekipa, żeby ogarnąć podłogę w sali konferencyjnej – mówił. – Także do miesiąca na pewno wszystko będzie gotowe.

– Kiedy mają przyjechać rzeczy na licytację? – spytałem jakbym już tego od dawna nie wiedział.

– Za jakieś trzy tygodnie w piętek, dzień przed imprezą.

– W porządku. Napijesz się?

– Yyy... – Spojrzał na mnie unosząc wysoko brwi. – Ja...

– Nie napijesz się z szefem? – prychnąłem, wyjmując z szafki dodatkową szklankę.

– Znaczy, ja...

– Dobrze, że się zgadzamy. – Przerwałem mu, nalewając drogiego alkoholu do połowy naczynia.

Podałem dzieciakowi bursztynowy trunek, patrząc jak niepewnie bierze pierwszy łyk. Starał się zgrywać twardziela jednak wiedziałem, że się mnie bał. Każdy się mnie bał. Właśnie dzięki strachu tego śmiesznego społeczeństwa zyskałem szacunek, który tylko samobójca odważyłby się podważyć.

– Dolewki? – spytałem, widząc jak ze skrzywioną miną dopijał resztkę alkoholu.

– Nie trzeba – powiedział szybo, nie odważając się łapać ze mną kontaktu wzrokowego.

– Odpuszczę ci, bo jesteś jeszcze młody, Marco. – Zacząłem. – Ile masz w ogóle lat, hmm? – Wypiłem duszkiem całą zawartość ze swojej szklanki.

– Osiemnaście, proszę pana.

Tyle samo co...

Kurwa, nie myśl o niej.

– Możesz już wracać do pracy. – Odstawiłem alkohol z głośnym hukiem na biurko. – Albo wiesz co? Pójdziemy razem.

Wstałem z krzesła, poprawiając rękawy czarnej koszuli. Marco nawet nie ośmielił się zaprzeczyć, tylko podszedł do drzwi otwierając je przede mną.

– Opowiedz mi coś o sobie.

Zupełnie mnie nie obchodziło. Widząc jednak nieudolnie chowającą się za doniczką Hope, musiałem coś wymyślić, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

Nigdy nie umiałaś w chowanego, młoda.

Wróciłem w pośpiechu do biura, będąc niesamowicie ciekaw co porabiała tam Hope. Czego szukasz, bambina?

Usiadłem na krześle spoglądając w dół. Ona wtedy chyba naprawdę myślała, że znowu się przede mną schowała. Nie wiedziała tylko, że przede mną nigdy nie ucieknie.

Zawsze będę o krok przed tobą, Hope.

Przejrzałem kamery i zadzwoniłem z ciekawości do Dav'a, który był niczym jej cień.

– Wyszła już z El Diablo. – Poinformował mnie przyjaciel od razu po odebraniu telefonu.

– Dowiedz się dla kogo pracuje – powiedziałem, po czym zakończyłem połączenie.

Dowiem się co knujesz, droga Hope.

Zawsze jestem o krok przed tobą.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: 2 days ago ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

The Promise You've MadeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz