Rozdział 9

11 3 0
                                    

Siedziałam właśnie w klubie, w kolejnej kreacji od Eda. Tym razem motywem przewodnim były lata osiemdziesiąte.

Popijałam jakiś owocowy sok, patrząc znudzonym wzorkiem przed siebie. Czekałam na wiadomość od wspólnika kiedy będę mogła działać. Było już bardzo późno i jedyne o czym marzyłam to pójście spać. Jak się można było domyślić nie należałam do grona entuzjastycznych imprezowiczów.

Wspólnik: Odjechał.

Odjechał.

To była moja szansa.

Spojrzałam jeszcze raz na wyświetlacz.

Wspólnik: Kamery wyłączone.

Wspólnik: Masz pół godziny.

– Dasz radę, Hope – szepnęłam sama do siebie.

Ja: Agentka Hope rusza do akcji.

Wspólnik: Skup się, ptaszyno.

Nudziarz.

Wspólnik: Pamiętaj, to nasze ostatnie podejście.

Ja: Poradzę sobie.

Wspólnik: W to nie wątpię.

Wspólnik: Udanej misji, agentko Evans.

A jednak stalker potrafi czasem zażartować.

Schowałam telefon do kieszeni i ruszyłam, po wcześniejszym dokładnym przejrzeniu planów budynku, na drugie piętro. Okazało się, że do biura Ashera prowadzą zupełnie schody, odcięte od prywatnych pokoi. Minęłam parkiet i prześlizgnęłam się obok tańczących ludzi, po czym skręciłam w stronę drzwi ewakuacyjnych. Nie one były moim celem, a winda naprzeciwko. Nacisnęłam guzik, zaczynając się stresować. Błagam, żeby nikogo nie było w środku.

Weszłam do na szczęście pustej windy, naciskając na jedyne dostępne piętro. 666. Czy to nie była przypadkiem diabelska liczba?

Cudownie. Prosto w sidła samego diabła.

Drzwi się zamknęły, wraz z ostatnią drogą ucieczki. Teraz nie było już odwrotu.

Poczułam nagle wibrację telefonu.

– Halo? – Odebrałam połączenie. – Ed?

– Wra... Kur...

– Co? Coś przerywa. – Spojrzałam na wyświetlacz. Nie było tu zasięgu.

– On wró...

– Halo?

Znowu spojrzałam na telefon. Połączenie zakończone.

O co mu chodziło? I czy on przypadkiem nie miał tym razem zniekształconego głosu?

Wysiadłam z windy, doznając niemałego szoku. Byłam, kurcze, w podziemiach. Czy tak właśnie miało być? Nie przypominam sobie, żeby w planach budynku było coś wspomniane o katakumbach, ale nie było już odwrotu. Drogę oświetlały pochodnie umieszczone po moich obu stronach. Szłam niepewnym krokiem przed siebie, nie wiedząc w sumie gdzie zmierzam. Doszłam do końca korytarza gdzie znajdowały się dwuskrzydłowe, szklane drzwi. Nacisnęłam na klamkę, wychylając niepewnie głowę.

O cholercia.

Za drzwiami znajdowała się wielka sala wyposażona w kilkadziesiąt stolików i ogromny parkiet z podestem, na którym stały instrumenty. Co do...?

Co to było za miejsce jak się pytam. Weszłam głębiej, nie mogłam uwierzyć, że pod El Diablo znajdował się kolejny klub z taką różnicą, że tu było bardziej elegancko. Przypominało mi to wystrój, które zazwyczaj są na ważnych przyjęciach i bankietach.

The Promise You've MadeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz