Jeśli ktoś pomyślał, że dobrze mi się siedziało obok świeżo pobranych ludzi, to się pomylił. Słuchanie, jak sobie słodzą, mocno mnie zdołowało, bo do mnie nikt tak nie mówił. Rzygać mi się chciało, jak pożerali swoje twarze. Ble. Nic nie pobije tego, jak ta babka (miała na imię Molly, a przynajmniej tak mówił na nią ten koleś) przez dwadzieścia minut decydowała się czy kupić w AirMall kojec dla psa, którego planują kupić. W ostateczności zdecydowała, że nie, bo nie odpowiada jej kolor. Naprawdę współczuję stewardessie, która była zmuszona tego słuchać i przytakiwać jej z bananem na twarzy.
Pomijając to, że czułam się jak gówno (bardzo samotne i niekochane gówno), gdy parka zaczęła wyznawać sobie miłość, lot minął mi spokojnie. Z tego, co wiem, Cara miała siedzenie obok jakiejś matki z dzieckiem, które ciągle płakało, więc w tej kwestii i tak wyszłam lepiej niż ona.
Wylądowaliśmy na Los Angeles International Airport. Po odebraniu bagaży wsiadłam do taksówki z Carą. Podczas lotu miałam sporo czasu żeby to przemyśleć i stwierdziłam, że wolę mieszkać z nią niż z rodzicami.
-Tylko nie męcz jej za bardzo- mama pożegnała mnie z tymi słowami. Milutko.
*
Los Angeles powitało nas korkami i wiatrem, który prawie mnie przewrócił.
Po godzinie dojechałyśmy do domku, który wynajmowali dla Cary rodzice. Nie wiem czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego. Ten dom niczym się nie wyróżniał. Był biały, jak wszystkie inne w dzielnicy i wyglądał, jakby ktoś w nim mieszkał. Myślałam że to będzie jakiś obleśny motel przy skrzyżowaniu.
Po wejściu omiotłam wnętrze wzrokiem. Było w pełni umeblowane. No wiecie, mała kanapa i telewizor w salonie, itd. Nic nadzwyczajnego, ale robiło wrażenie swojskiego.
-Biorę sypialnie na górze-rzuciła do mnie przez ramię i zaczęła wbiegać po schodach. Przewróciłam oczami i zaniosłam swoje walizki do sypialni na dole.
Pomieszczenie nie robiło szału. Dwuosobowe łóżko i szafka nocna. Przy ścianie stała wielka szklana szafa, która była również lustrem. Usłyszałam wołanie z góry, więc rzuciłam rzeczy na łóżko i skierowałam się do pokoju Caroline.
Jej pokój był taki sam jak mój, ale ona już zdążyła zrobić w nim bałagan.
-Masz tu dwieście dolarów. Idź poszukać sklepu i kup coś żeby uzupełnić lodówkę- powiedziała wręczając mi banknot.
-Skąd masz tyle kasy?
-Mama dała mi tysiąc i mam się z tobą podzielić po połowie. Uzupełniamy jedzenie z mojego portfela, dlatego nie szalej- wyjaśniła nawet na mnie nie patrząc.-A teraz idź bo jestem głodna.
-Przecież po to żyję-burknęłam i wyjęłam komórkę, żeby zadzwonić po taksówkę.
*
-Do najbliższego supermarketu-powiedziałam kierowcy.
Wysadził mnie przy jakimś markecie, a po daniu mu napiwku, odeszłam w stronę wejścia. Zamierzałam kupić rekordową ilość mrożonych pizzy oraz zupek chińskich, żeby nie musieć gotować. I tak nie zamierzam tego jeść, ale Cara też musi się czymś żywić. Do wózka wrzuciłam też kilka butelek soków jabłkowych i dwie zgrzewki wody. Zmierzając do kasy, zapatrzyłam się na regał z gazetami i uderzyłam w czyjś wózek. Moje zakupy wysypały się na podłogę, a kilka kobiet posłało mi spojrzenie pełne dezaprobaty.
Szczerze mówiąc, liczyłam na scenę rodem z amerykańskich filmów. Podszedł do niej i podniósł jej brodę żeby mogła spojrzeć mu głęboko w oczy...A potem żyli długo i szczęśliwie" Niestety, ale nic takiego się nie zdarzyło. On zaczął śmiać mi się w twarz i nawet nie schylił się żeby podnieść jedną z tych mrożonych pizzy. Mam nadzieję, że ten koleś nie pomyślał, że sama zamierzam to wszystko zjeść.
Podniosłam się z kolan i przyjrzałam mu się gniewnym wzrokiem. Okej, był przystojny. Blond włosy postawione do góry i oczy tak złote, że prawie żółte, jak u kota. Dodać do tego co najmniej metr osiemdziesiąt wzrostu. Nawet bardzo przystojny. Co nie zmienia faktu, że już go nie lubię. W końcu nie pomógł damie w opałach.
-Uważaj jak chodzisz, kotku-mrugnął i odszedł, a ja stałam otępiała na środku alejki. Co za kozia dupa. Czy ja wyglądam jak jakaś łatwa lalka do której można sobie mrugać i mówić per kotku?!
Dorzuciłam do wózka kilka jabłek i opakowań z płatkami śniadaniowymi. Skierowałam się do kasy i zapłaciłam 170 dolarów. Wychodząc przez rozsuwane drzwi miałam dzwonić po taksówkę, ale czerwone ferrari stanęło, prawie mnie potrącając. Szyba opuściła się i... O ja chrzanię.
-Podwieźć cię, kiciu?-mrugnął.
-Nie! I nie mów do mnie kiciu!-odwróciłam się z zakupami i miałam odejść, ale on zawołał:
-Naprawdę chcesz płacić za taksówkę, zamiast przejechać się sportowym wozem?- w sumie miał rację, więc tylko przewróciłam oczami dla lepszego efektu.
Zapakowałam zakupy do bagażnika i wsiadłam do środka na miejsce pasażera. Przykleiłam się do szyby, żeby siedzieć jak najdalej od niego. To, że ma super auto nie czyni go bardziej atrakcyjnym (no może tylko troszkę), a już na sto procent nie sprawia, że jesteśmy przyjaciółmi.
-Gdzie mieszkasz, kotku?
-Przy Bizarre Street. I proszę, nie nazywaj mnie kotkiem.
-Nie możliwe! Ja też tam mieszkam! I będę nazywał cię kotkiem, dopóki nie podasz mi swojego imienia-uśmiechnął się złośliwie. Westchnęłam.
-Lilian, ale mów Lily.
-Ładne imię. Jestem Justin.
-Zajebiście, ale nie pytałam-oboje przewróciliśmy oczami. Tak, zdecydowanie się nie zaprzyjaźnimy.
CZYTASZ
We're the best
Romance17-letnia Lilian ma przeciętne życie. Kilka koleżanek, żadnych kolegów. Jej sytuacja wynika z tego, że nikt nigdy się nią nie interesował tak na serio. Tak było do dnia wyjazdu na wakacje na obrzeża Los Angeles i poznania Justina, który komplikuje w...